Marta była normalną, zdrową i szczęśliwą dziewczyną. Miała mnóstwo marzeń i planów na życie. Była bardzo dobrą uczennicą i niezwykle otwartą, przyjacielską osobą. Kochała życie i świat całą duszą i starała się dzielić tą miłością z innymi ludźmi, przekazując im codziennie swój uśmiech i dobry nastrój, i pomagając innym na każdym kroku. Marta nie tylko kochała, ale i była kochana przez wszystkich ludzi, którzy ją otaczali. Jej radość życia udzielała się wszystkim ludziom wokół niej. Marta miała również wspaniałą, kochającą rodzinę, na którą zawsze mogła liczyć...
Niestety po jakimś czasie okazało się, że jej matka stała się wobec niej strasznie zaborcza i apodyktyczna. Stało się tak niedługo po wejściu Marty w wiek dojrzewania, kiedy dziewczynę zaczęli interesować jej koledzy. Jej matka zaczęła kontrolować każdy aspekt życia córki. Nieustannie pilnowała, czy dziewczyna się uczy, wypytywała jej koleżanki o życie szkolne swojej córki, sprawdzała dokładnie, kim są jej koledzy ze szkoły, robiła jej awantury o każde spóźnienie ze szkoły. Kontrolowała również skrupulatnie jej kontakty z przyjaciółmi. Kiedy wychodziła na dyskotekę, do kina lub na spacery, dzwoniła na jej telefon co 10 minut, aby sprawdzić, co jej córka robi i, kiedy wróci do domu. Dziewczyna miała zakaz samotnych wyjazdów na wakacje, robiła to wyłącznie w towarzystwie swojej matki. Po jakimś czasie matka nasiliła swoją inwigilację przyjaciół Marty. Wybierała jej osoby, z którymi powinna się przyjaźnić, a które powinna omijać z daleka. Atakowała też każdego chłopaka, którego Marta poznała, bez względu na stopień ich znajomości z dziewczyną, czym zrażała ich wszystkich do siebie i swojej córki. W wakacje między drugą a trzecią klasą liceum kobieta kazała córce pójść do pracy sezonowej, aby nauczyła się pracować i zarabiać na siebie. Dziewczyna wykonała posłusznie jej polecenie. Wkrótce jednak okazało się, że jej matka nie ma zamiaru pozwolić córce na odłożenie słusznie zarobionych pieniędzy na własne wydatki. Zabrała jej wszystko co do grosza. Wtedy dziewczyna wreszcie nie wytrzymała i zrobiła matce olbrzymią awanturę. Matka po raz pierwszy w życiu uderzyła swoją córkę w twarz. Dziewczyna wybiegła z domu i nie wracała przez kilka godzin. Po powrocie obiecała matce, że natychmiast po zdaniu matury wyjedzie z domu i zerwie kontakt z matką. Powiedziała jej również, że nie potrafi jej już kochać. Słowa te spowodowały, że matka przestała kontrolować swoją córkę licząc, że może zmieni ona jeszcze zdanie na jej temat...
Dziewczyna jednak spełniła swoją obietnicę tuż po zdaniu matury. Wybrała się na studia do innego miasta. Zamieszkała w domu studenckim i dodatkowo podjęła pracę, aby móc się samotnie utrzymać w obcym mieście. Była dobrą studentką i pracownicą. Nigdy nie miała problemów z nauką, więc dodatkowe zajęcie nie było dla niej dużym obciążeniem. Tak jak obiecała, nie odzywała się również do matki. Miała jednak nadzieję, że pozbędzie się ona swoich obsesji i być może kiedyś nawiążą ze sobą zdrowe kontakty. Życie jednak zdecydowało inaczej. Matka nie tylko nie pozbyła się swojej obsesji na temat córki, ale jeszcze ją nasiliła. Wielokrotnie dzwoniła do akademika, próbując skontaktować się z córką. Kiedy to się nie powiodło, zadzwoniła do psychiatry. Zaczęła mu opowiadać, że jej córka jest osobą ciężko chorą psychicznie i potrzebuje leczenia w zakładzie psychiatrycznym. Miała nadzieję, że w ten bardzo brutalny sposób będzie mogła nadal kontrolować swoją córkę. Jej opowieść była na tyle przekonująca, że lekarz zdecydował o umieszczeniu Marty w zakładzie zamkniętym. Wkrótce pod dom studencki podjechała karetka pogotowia, a jej załoga zabrała dziewczynę siłą do szpitala. Dziewczyna oczywiście broniła się z całych sił, jednak ratownicy podali jej za pomocą zastrzyku lekarstwo na uspokojenie. Dziewczyna wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, gdzie podawano jej silne środki otępiające i posłano ją na terapię psychologiczną, co miało ją wyleczyć z rzekomej choroby. Do zakładu często przychodziły jej koleżanki ze studiów, przerażone tym, co się stało z dziewczyną oraz jej obecnym stanem. Doskonale wiedziały, że jaj koleżanka jest zdrowa, próbowały o tym nawet przekonać dyrekcję szpitala. Jednak wszelkie próby spaliły na panewce. Okazało się, że do szpitala dzwoniła często matka dziewczyny, która na lekarzach sprawiała wrażenie prawdomównej, znającej się na chorobie swojej córki, osoby. Wkrótce matka zaczęła również odwiedzać swoją córkę. Tym razem wiedziała już, że dziewczyna, której lekarze podają lekarstwa na rzekomą chorobę, będzie jej całkowicie posłuszna. Przy najbliższej okazji zabrała Marcie wszystkie pieniądze, które ta zdążyła zaoszczędzić... Wkrótce cała sprawa ujrzała światło dzienne, ponieważ koleżanki Marty nagłośniły ją za pomocą mediów. Co prawda lekarze i matka zaprzeczali wszystkiemu, jednak w sprawę zaangażowała się reszta rodziny dziewczyny oraz jej dawni koledzy z liceum. Wyszło na jaw, że dziewczyna jest całkowicie zdrowa. Marta została wypuszczona ze szpitala, który musiał zapłacić jej olbrzymie odszkodowanie. Jej matka trafiła do więzienia a lekarze, którzy przyczynili się do gehenny dziewczyny, stracili pracę i prawo wykonywania zawodu. Marta zamieszkała u swojej dalszej rodziny, gdzie powoli dochodziła do siebie...

Matczyne obsesje (opowiadanie)



Kajtek znalazł się w domu starszego małżeństwa, kiedy był jeszcze małym szczeniakiem. Jego właściciele zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia. Dbali o niego, jak o członka własnej rodziny. Piesek wyczuwał ich wielką miłość i z radością ją odwzajemniał. Kajtek doskonale wyczuwał, w jakim nastroju są jego właściciele. Zawsze, kiedy byli radośni, zapraszał ich do wspólnej zabawy, która tylko potęgowała w nich poczucie szczęścia. Natomiast, kiedy byli smutni, przychodził do nich na słodkie pieszczoty, które z radością odwzajemniali. Starsi ludzie byli bardzo szczęśliwi ze swoim kochanym pieseczkiem i za nic w świecie nie zamieniliby go na inne zwierzątko...
Jakiś czas później małżeństwo zaczęło poważnie podupadać na zdrowiu. Choroba na poważnie zadomowiła się w ich organizmach i odczuwali coraz większy oddech śmierci na plecach. Dlatego postanowili, że muszą oddać swojego małego, kochanego pieska w odpowiednie ręce, aby po ich śmierci nie został sam. Żadne organizacje ani obcy ludzie nie wchodzili w grę. Starsi ludzie mieli ograniczone zaufanie do obcych. Pozostała im więc tylko rodzina. Ponieważ nie mieli własnych dzieci, oddali swojego pieska w ręce siostrzeńca starszej pani. Był on samotnym człowiekiem, więc obecność psa w domu na pewno przyniosłaby mu wiele szczęścia. Mężczyzna chętnie zaopiekował się Kajtkiem i postanowił dać mu tyle samo ciepła, ile miał u poprzednich właścicieli. Kajtek przez pewien okres czasu tęsknił za dawnymi właścicielami, szybko się jednak przystosował do nowego mieszkania i nowego pana. Przez pewien okres czasu miał z nim doskonały kontakt i był bardzo szczęśliwym zwierzątkiem. Niestety wszystko się zmieniło, kiedy jego właściciel zaczął mieć problemy w pracy. Szybko zaczął je odreagowywać, spożywając duże ilości alkoholu i wyżywając się na Kajtku za każdym razem, kiedy coś mu się nie powodziło. Na początku tylko na niego krzyczał, później również zaczął go bić i kopać po całym ciele. Przestawał mu również dawać regularnie jedzenie i zmuszał go do spania we własnych odchodach, które przestał sprzątać. Wszyscy sąsiedzi doskonale wiedzieli, że w domu właściciela dzieje się coś niedobrego, jednak nie zamierzali zareagować, bo to ponoć nie była ich sprawa. Mężczyzna znęcał się nad psem przez bardzo długi czas, jednak nikt nie ruszył nawet palcem, żeby jakoś rozwiązać ten problem. Pewnego dnia mężczyzna stracił pracę z powodu swojego alkoholizmu. Wrócił wtedy do pracy bardzo wściekły i od razu zaczął wyżywać się na Kajtku. Bardzo głośno na niego krzyczał i skopał go do nieprzytomności. Zgasił również na nim kilka papierosów i pociął jego ciało nożem kuchennym. Dopiero wtedy jeden z sąsiadów zareagował i wezwał policję, ponieważ krzyki właściciela przeszkadzały mu w spokojnej pracy. Policja bardzo szybko przyjechała na miejsce i aresztowała mężczyznę a psem zajęło się pogotowie weterynaryjne...
Kiedy Kajtek trafił do pogotowia, natychmiast zajęli się nim specjaliści. Próbowali zrobić wszystko, żeby tylko uratować biednego pieska. Niestety było już za późno. Pies miał zbyt wiele obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych. Ze łzami w oczach zdecydowali się go uśpić. Jedynym pocieszeniem dla nich był fakt, że Kajtek już nigdy nie będzie musiał doznać żadnego cierpienia ze strony złych ludzi... Sprawa Kajtka natychmiast trafiła do sądu. Stało się tak dzięki mediom, które nagłośniły sprawę oraz organizacjom zajmującym się ochroną zwierząt, które postanowiły się nią zająć. Wszyscy, którzy przejmowali się losem Kajtka, mieli nadzieję na wyrok więzienia. Przed sądem kat bardzo dobrze się bronił. Twierdził, że jest bardzo dobrym i lojalnym obywatelem państwa, który nigdy do tej pory nie dopuścił się żadnego czynu karanego przez prawo. Stwierdził też, że katując swojego psa nie uczynił w gruncie rzeczy nic złego, bo przecież to było tylko głupie zwierzę, które nie ma w Polsce takich praw, jakie przysługują ludziom. Sąd dał wiarę zeznaniom właściciela i wypuścił go na wolność bez żadnej kary. Stwierdził też, że nie wydarzyło się nic złego. Na szczęście organizacje broniące praw zwierząt nie poddały się i doprowadziły do drugiego procesu. Mężczyzna został w drugim procesie skazany na karę grzywny i 2 lata więzienia w zawieszeniu. Nadzieja na jakąkolwiek wyższą karę została niestety zaprzepaszczona. Mężczyzna nie wyraził również nigdy żadnej skruchy za czyn, którego się dopuścił...

Kajtek (opowiadanie)



Beata była powszechnie znaną i szanowaną dziennikarką pracującą w jednej z najważniejszych gazet w kraju. Problem polegał na tym, że krajowi, w którym mieszkała, dużo brakowało do standardów demokratycznych. Istniało tam kilka partii politycznych, ale praktycznie rządziła tylko jedna. Inne partie polityczne istniały tylko dla zachowania pozorów demokracji. Wszystkie wybory były fałszowane. Istniała tylko jedna telewizja, całkowicie podporządkowana władzy. Tylko nieliczne osoby (w większości członkowie partii) miały dostęp do internetu. Ludzie nie mogli otwarcie wypowiadać się w domu czy na ulicy- policja polityczna działała wszędzie. Powszechnym problemem stała się bieda, głód i brak wykształcenia wśród zwykłych ludzi- do zdobywania wiedzy mieli dostęp tylko "wybrańcy". Istniał tylko jeden legalny związek zawodowy, całkowicie podporządkowany władzy. Dla zachowania pozorów władze pozwoliły na utworzenie jednej, jedynej gazety, której dziennikarze cieszyli się w miarę dużą wolnością słowa. Właśnie w tej gazecie pracowała Beata. Była bardzo bystrą, ambitną i inteligentną dziennikarką. Zdobyła tym sobie powszechny szacunek wśród współpracowników i zwykłych ludzi. Jako główny cel swojej pracy postawiła sobie krytykę partii, która rządziła jej krajem. Atakowała każdą niedemokratyczną decyzję, krytykowała brak wolności w mediach i na ulicach, pochylała się nad każdym biednym, głodnym i zniszczonym przez władzę obywatelem. Część członków władzy (tak zwany "beton") uważała ją za zagrożenie, jednak większość darzyła ją osobistym szacunkiem, publicznie tylko twierdząc, ze jest nawiedzoną wariatką. Pewnego dnia Beatę odwiedził w domu nieznajomy człowiek. Powiedział jej, że jest członkiem nielegalnej opozycji działającej w podziemiu. Zaproponował jej współpracę. Miała pomóc opozycjonistom w tworzeniu nielegalnej gazetki, która miała być rozdawana ludziom za darmo. Beata zgodziła się bez chwili wahania. Uważała, że musi zrobić wszystko, by kraj, w którym mieszka, stał się demokratyczny. Zaczęła więc współpracę z opozycją, której spotkania odbywały się w piwnicy jednego z domów. Dzięki dostępowi do komputera i internetu zaczęli pisać i drukować nielegalną gazetkę, w której nawoływali ludzi do buntu i strajków a partię do oddania władzy w ręce zwykłych obywateli. Gazetkę roznosili po blokach, rozrzucali na ulicach miast i rozdawali ludziom spotkanym na ulicy. Pewnego dnia pracodawca Beaty dowiedział się o jej współpracy z opozycjonistami i zwolnił ją z pracy w gazecie. Spowodowało to protest wśród dziennikarzy i wściekłość wśród opozycjonistów. Nielegalna opozycja postanowiła wyjść na ulice miasta, by sprzeciwić się traktowaniu dziennikarki. Podczas przemarszu jedną z ulic opozycjonistom zagrodziła drogę policja. Doszło do bójki, podczas której część opozycjonistów została pobita i aresztowana a reszta rozgoniona. Wśród aresztowanych była również Beata, którą następnie więziono, bito i głodzono przez kilka dni. Kiedy została wypuszczona, okazało się, że w wyniku protestu dziennikarzy przywrócono ją do pracy. Ucieszyła się tym niezmiernie. Niestety jedna z jej koleżanek z opozycji znikła bez śladu. Wszyscy obawiali się najgorszego, ponieważ władze zawsze wypuszczali opozycjonistów po nielegalnych protestach, o ile przeżywali katowanie ich w więzieniach. Beata postanowiła opisać historię koleżanki w gazecie licząc, że w czymś to pomoże. Zdecydowała też, że będzie jeszcze silniej atakować władze kraju, aby dać im do zrozumienia, że nie są one w stanie złamać dziennikarki. Władze były zbulwersowane nowymi artykułami Beaty i postanowiły ostatecznie zamknąć jej usta. Członkowie partii wynajęli najlepszego płatnego zabójcę z jednego z bratnich krajów i zapłacili mu za zabójstwo kobiety. Zabójca przez kilka dni obserwował Beatę. Pewnego wieczoru zastrzelił ją, kiedy wracała z pracy do domu...
To zabójstwo spowodowało powszechne oburzenie nawet wśród ludzi, którzy do tej pory popierali partię. Najbardziej wściekli byli dziennikarze. Władze próbowały uspokoić obywateli, jednak nie udało jej się zapobiec fali protestów w całym kraju. Protesty te trwały nieprzerwanie przez kilka tygodni i doprowadziły do rozmów między partią a nielegalną do tej pory opozycją. W konsekwencji partia oddała władzę w ręce opozycji, która przeprowadziła pierwsze demokratyczne wybory w kraju. Wybory te były dopiero początkiem długiej drogi do demokracji, którą tak bardzo pokochała Beata...

Dziennikarka (opowiadanie)


Cześć!
Przepraszam, że ostatnio byłem praktycznie nieobecny w blogowym świecie. Niestety w majówkę dostałem zapalenia ucha. Jest to poważna i bolesna choroba, która nieleczona może doprowadzić nawet do głuchoty. Ze względu na irytujący ból, którego w tym przypadku nie da się zaleczyć środkiem przeciwbólowym, wolałem też unikać kontaktów z ludźmi.
Na szczęście stan zapalny ucha już jest za mną, natomiast w moim mieszkaniu pojawił się nowy domownik, dwuletnia kotka o imieniu Marzena. Kicia jest bardzo grzeczna, miła i lubi się przytulać. Jest dużo spokojniejsza od mojej poprzedniej kotki, Księżniczki, która miewała zadziorny charakterek. Wiadomo jednak, że każdy kot jest trochę inny. Marzenka powoli przyzwyczaja się do nowego otoczenia, a ja staram się dawać jak najwięcej miłości mojej nowej towarzyszce. Niedługo sprawdzimy, jak zareaguje na kilkudniowych gości w domu.
Moja lustrzanka sprawuje się całkiem dobrze, chociaż nie miałem ostatnio zbyt wielu okazji, aby jej używać. Ale może to dobrze, bo nie chciałbym zbyt szybko zajechać nowego sprzętu. Jak zawsze zdjęcia pojawiają się głównie na moim koncie na Instagramie. Tutaj wrzucam tylko zdjęcie Marzenki, żeby Wam ją pokazać. Powoli przymierzam się do wykonania kolejnego, małego kroku naprzód w mojej fotografii. Innymi słowy, zbieram kasę na konkretny cel i planuję go wkrótce osiągnąć. Mam nadzieję, że będziecie trzymali za to kciuki. :)
Przy okazji ostatniej choroby obejrzałem drugi sezon serialu "Sense8" wyprodukowanego przez stację Netflix. Serial ten opowiada o grupce ludzi z całego świata, którzy są połączeni ze sobą parapsychicznie. Szczerze mówiąc serial skradł moje serce już na etapie pierwszego sezonu. Realizacja tak wymagającego projektu musiała być dla jego twórców dużym wyzwaniem, ale sprostali mu w stu procentach. Moim skromnym zdaniem współczesne seriale coraz częściej wyprzedzają filmy kinowe, zaś Netflix jest mistrzem w ich realizacji. Drugi sezon "Sense8", pomimo pewnych trudności realizacyjnych, również uważam za bardzo udany. Mam szczerą nadzieję, że wkrótce pojawi się ciąg dalszy.

Powrót po przerwie



Od wieków ludzi fascynuje problematyka końca świata. Od zarania dziejów obserwujemy i uczestniczymy w katastrofach powodowanych przez naturę: trzęsieniach ziemi, wybuchach wulkanów, atakach fal tsunami, chorobach dziesiątkujących całe społeczności. Obecnie żyjemy w czasach ogromnego rozwoju nauki i każda z takich przyrodniczych tragedii ma swoje naukowe wyjaśnienie. Jednak dawniej, kiedy nie było dostępu do wiedzy o zjawiskach przyrody, którą mamy obecnie, wydarzenia te tłumaczono sobie najczęściej działaniem sił wyższych, na przykład gniewem bogów, który spadał na ludzi za ich złe uczynki. Stąd wyrósł mit, który szybko przeniósł się do wielu religii, mówiący o tym, że na końcu czasów na świat zejdzie największa spośród katastrof lub cała ich seria, która spowoduje zagładę naszej planety i całej ludzkości. Najbardziej znanym i badanym opisem końca świata jest jedyna prorocza księga Nowego Testamentu, Apokalipsa świętego Jana Apostoła. Jest ona przepełniona symbolami (przez co jest niejednoznaczna trudna do zrozumienia i bardzo różnorodnie interpretowana). Między innymi dzięki temu powstało w historii wiele nawiązań zarówno literackich jak i filmowych a jej treść wciąż budzi bardzo szerokie zainteresowanie i wiele interpretacji.
Temat końca świata poruszył między innymi Immanuel Kant w swojej rozprawie pod tytułem „Koniec wszystkich rzeczy”. Filozof postrzega tytułowy koniec po pierwsze jako zakończenie egzystencji istot czasowych, po drugie jako zaprzestanie istnienia przedmiotów możliwego doświadczenia. Koniec istnienia bytów fizycznych i czasowych jest jednocześnie początkiem życia bytów ponadzmysłowych. Czas zdaje się mieć tutaj ogromne znaczenie. Ostatnim dniem istnienia wszystkich istnień fizycznych podlegających czasowi ma być dzień sądu ostatecznego. Później miałaby zostać ustanowiona nowa Ziemia dla błogosławionych oraz piekło dla wszystkich potępionych. Dzień sądu byłby ostatnim dniem funkcjonowania czasu, po którym nastąpiłaby wieczność, w której doświadczalibyśmy skutków naszych wyborów oraz postępowań. Wieczne życie to nadzieja i marzenie ludzi od początku ich egzystencji. To wiara, że nasze życie nie kończy się tak po prostu, w chwili naszej śmierci, że trudzimy się i cierpimy na tym ziemskim padole po to, żeby doświadczać nieskończonego szczęścia „po drugiej stronie”. Kant w swoim dziele skupił się na religii chrześcijańskiej, ponieważ, tak samo jak większość współczesnych mu Europejczyków, był praktykującym chrześcijaninem. Jednakże mimo wszystko warto również zwrócić uwagę na wizje życia po śmierci zawarte w innych religiach, istniejących w przeszłości i obecnie na świecie. Każde wierzenie i każda religia obiecywały w ten lub inny sposób życie po śmierci. Nie zawsze był to wybór między piekłem a niebem. Taki jest zamysł przede wszystkim religii monoteistycznych. W religii staroegipskiej człowiek wędrował do zaświatów (potrzebował do tego swojego ciała, stąd też idea mumifikacji zwłok), w religii starożytnych greków dusza ludzka przepływała przez rzekę Styks do Hadesu, według hinduizmu oraz buddyzmu po śmierci dusze odradzają się na nowo w innych ciałach (przechodzą tak zwaną reinkarnację, czyli wędrówkę dusz).
Kant zastanawia się w swojej rozprawie, dlaczego chrześcijanie wyczekują tak przerażającego dla wielu z nich końca świata, jaki jest zawarty chociażby w Apokalipsie świętego Jana. Dostrzega odpowiedź w zepsuciu ludzkości, całym złu, jakie ją ogarnia. Dla moralnego upadku naszej cywilizacji jedynym rozumnym i sprawiedliwym rozwiązaniem zdaje się być, według Kanta, taki tragiczny dla większości spośród nas finał. W mojej opinii jest to jednakże akt bezradności wobec zła, z którym ludzie muszą obcować na co dzień. Większość moralnie prawych ludzi nie dysponuje dostatecznymi środkami do zwalczania niemoralnych zachowań, zaś te środki, które są do naszej dyspozycji, mogłyby wywołać wśród ludzi dobrego serca równie niemoralne zachowania. Jako teoretyczny przykład mogę podać człowieka, który dokonuje mordu na innym człowieku. Naturalną konsekwencją tego czynu powinna być kara stosowna do przewinienia. Jako człowiek moralny, nigdy nie podjąłbym się jednakże ukarania mordercy w taki sposób, aby dobitnie zrozumiał swój czyn. Sama myśl o tym, że miałbym popełnić okropną zbrodnię wzbudza we mnie obrzydzenie. Dlatego też, będąc bezradnym wobec sytuacji zastanej, musiałbym żywić nadzieję, że tak czy owak kara go nie ominie. Dlatego pozostawałaby mi wiara, że owego hipotetycznego mordercę nie ominie sprawiedliwa kara w innym świecie.
Kant dzieli koniec wszystkich rzeczy na trzy zasadnicze części: koniec naturalny, który jest zgodny z porządkiem moralnym celów boskiej mądrości, który w aspekcie praktycznym jesteśmy w stanie pojąć, koniec ponadnaturalny (czyli mistyczny) w porządku oddziałujących przyczyn, których nie rozumiemy oraz koniec przeciwnaturalny (czyli opaczny), spowodowany w przyszłości przez nas samych i nasze błędne pojmowanie celów ostatecznych.
Kant wyjaśnia nam, że nie jesteśmy w stanie pojąć ponadnaturalnego końca wszystkich rzeczy, ponieważ oznacza on koniec czasu, czyli w rezultacie koniec wszelkich zmian, które w określonym czasie następują. Nasz praktyczny umysł jest w stanie pojąć tylko to, co podlega czasowi, ponieważ sam proces myślenia zawiera następujące w czasie refleksje. Tymczasem fakt istnienia momentu, po którym przestaje istnieć czas i rozpoczyna się wieczne życie, jest według Kanta niemożliwy do pojęcia. W mojej ocenie nie jest to do końca słuszne przekonanie. Oczywiście, moim zdaniem, nie potrafię doświadczyć w obecnym życiu ani zmysłami ani rozumem wieczności, jednakże jestem w stanie sobie ją wyobrazić. Słowo „wyobrazić” nie jest w tym momencie synonimem słowa „unaocznić”, rozumiałbym je bardziej jako „pojąć”, „uświadomić sobie” (a nawet „przeżyć”- w sensie duchowym).
Koniec przeciwnaturalny to, według Kanta, ludzka głupota. Filozof uważa, że jedynym bytem obdarzonym prawdziwą pełnią mądrości jest Bóg. Człowiek może najwyżej do mądrości dążyć poprzez próby i częste wyznaczanie sobie nowych planów. Najlepszym ludzkim pragnieniem jest chęć posiadania mądrości, ale najwyższym wyrazem głupoty jest twierdzenie, że ową mądrość już się posiadło. Zgadzam się z tym osądem Kanta. Nie ma bowiem na świecie nic, co wymagałoby większej pracy, staranności i ciągłego rozwoju, niż ludzki umysł. Raz zdobyta wiedza nie jest nam dana na zawsze, również mądrość życiowa może ulec szybkiemu zatarciu, jeśli nie będziemy sobie o niej przypominać. Najprostszym przykładem może być człowiek, który opanował jakiś język obcy w stopniu perfekcyjnym. Jeśli uzna on, że sam fakt opanowania języka mu wystarcza i nie musi już więcej się go uczyć, szybko zapomni zdobytą dotychczas wiedzę, dziwiąc się po kilku latach, że przecież kiedyś tak dobrze znał ten język. Ćwiczenie umysłu przez ciągłe zdobywanie nowej wiedzy i mądrości, rozwija go bardziej niż nieefektywne spoczywanie na laurach po wykonanej pracy.
Pod koniec swojej rozprawy Kant chwali chrześcijaństwo za pewien liberalny sposób myślenia w sprawie nakazów, oraz karania i nagradzania ludzi za ich uczynki. Bóg chrześcijański bowiem w jego mniemaniu nie nakazuje swoim wyznawcom wykonywania jakichkolwiek poleceń lub niewykonywania rzeczy niesłusznych z wiarą. Oczekuje się od chrześcijanina dobrego postępowania, ale w rezultacie i tak wszystko zależy od jego wolnej woli. Chrześcijanin spełnia dobre uczynki chętnie, bez żadnego przymusu i z własnej inicjatywy. System kar i nagród nie ma służyć wymogowi posłuszeństwa (kary) ani wynajmowaniu ludzi do życia w zgodzie z prawidłami religii (nagrody). Kary są raczej przestrogami przed szkodliwą konsekwencją przekraczania prawa, zaś nagrody są wyrazem miłości, która towarzyszy zarówno Bogu jak i jego wyznawcom. Zgadzam się z tezą Kanta, że nasza religia nie narzuca żadnych ostatecznych powinności wierzącego wobec Boga. Ludzie, którzy przyznają się do wiary chrześcijańskiej, postępują w swoim życiu bardzo różnie, nie ma tutaj żadnego przymusu jednoznacznie nakazującego lub zakazującego jakichś działań, chociaż oczywiście niektóre ludzkie uczynki są ganione jako niezgodne z zasadami wiary. Żadna uznawana przez kościół kara nie jest jednak ostateczna. Każdy chrześcijanin może zrozumieć swoje przewinienie i odpokutować za nie, o ile taka jest jego wolna wola.
W wielu religiach pojawia się motyw końca świata, ostatecznej zagłady panującego status quo i pojawienia się nowej, nieznanej nam rzeczywistości. Niemal każda religia zakłada istnienie jakiejś formy życia po śmierci, obiecując jej wyznawcom, że ich życie doczesne nie jest na daremne a jakaś ich cząstka będzie istnieć wiecznie. W dzisiejszym świecie coraz większą popularność zyskuje ateizm, który ma swoją słabą oraz silną odmianę[1]. Ateiści żywią przekonanie, że Bóg nie istnieje, religie natomiast mają głównie psychologiczne znaczenie dla ich wyznawców. Jednakże religia nigdy nie straciła na sile i znaczeniu, dla wielu ludzi jest największą podporą w życiu i trudnych sytuacjach, jakie ich spotykają. Czy ludzie religijni ulegają zbiorowym halucynacjom i istnieje tylko fizycznie namacalny świat? Może jednak istnieje jakiś byt transcendentny, do którego dążenie jest sensem i celem ludzkiej egzystencji? Jak w rzeczywistości będzie wyglądał koniec naszego ziemskiego świata? Czy istnieją piekło i niebo, a jeśli tak, to jak wyglądają? Jest tylko jedna pewna odpowiedź na te pytania: o wszystkim przekonamy się dopiero po nieuchronnej śmierci.


Bibliografia: Immanuel Kant, Koniec wszystkich rzeczy. O niedawno powstałym, wyniosłym tonie w filozofii, Wydawnictwo Comer, Toruń 1996


[1] Ateizm słaby (ateizm negatywny, neutralny), oznacza brak wiary w istnienie Boga bez kategorycznego przekonania o niemożliwości jego istnienia. Tymczasem ateizm silny (ateizm pozytywny), całkowicie wyklucza możliwość istnienia Boga.


Koniec świata według Immanuela Kanta

Cześć! :)
Ponieważ wielkimi krokami zbliża się majówka, postanowiłem podrzucić bardziej lekki temat niż zazwyczaj i podzielić się z Wami moimi zdjęciami oraz krótkimi przemyśleniami na temat mojej przygody z lustrzanką. Zapewne część z Was zagląda na mój profil na Instagramie (a jeśli ktoś jeszcze nie był, zawsze może kliknąć w link, który znajduje się po prawej stronie mojego bloga). Wiem jednak, że wiele osób w ogóle nie zagląda na ten portal, dlatego właśnie będzie dzisiaj kilka moich zdjęć na blogu.
Na pierwszy ogień wezmę moje zdjęcia makro. Zacząłem je robić moim smartfonem w czasach, kiedy jeszcze nie miałem lustrzanki. Kiedy ją sobie kupiłem, zauważyłem sporą różnicę jakościową moich zdjęć makro i różnicę w łatwości ich wykonania. Nie będę się tu zbytnio rozwodził o przyczynach tych różnic, ponieważ jest ich kilka. Powiem tylko, że ilość megapikseli w aparacie nie zawsze decyduje o jakości ostatecznego efektu. Zdjęcia makro wciąż są dla mnie dużym wyzwaniem, ale ostatnio to wyzwanie stało się troszkę mniejsze. Można powiedzieć, że moje zdjęcia makro przeszły od etapu fotograficznych koszmarków do etapu "wyszło średnio na jeża, ale internet przyjmie wszystko".




Kolejne zdjęcia, którymi chciałbym się pochwalić, są moje zdjęcia architektury. Wiem, że być może fotografia architektury nie jest zbyt wymagająca i każdy może zrobić dobre zdjęcie budynku, o ile pamięta o pewnych podstawowych zasadach. Muszę jednak przyznać w tym momencie, że dobrze rozumiem, dlaczego fotografowie zachwalają obiektywy o ogniskowej 50 mm. Chociaż póki co używam obiektywu zmiennoogniskowego, ostatnio coraz poważniej myślę nad kupnem stałoogniskowego obiektywu 50 mm do mojego aparatu.


Od kiedy kupiłem lustrzankę, niestety coraz rzadziej robię zdjęcia kolejowe. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego fotografię kolejową uprawiają w dużej mierze kolejarze, ewentualnie prawdziwi fani kolei, którzy bardzo dużo podróżują i mają dostęp do miejsc, do których zwykły śmiertelnik nigdy nie wejdzie. Cykanie fotek kolejowych smartfonem jest w miarę łatwe. Jeśli jednak chciałbyś się postarać, to dużym wyzwaniem może się okazać zdobycie takiego kadru, który okazałby się interesujący dla ludzi. Tym niemniej jeszcze nie złożyłem broni. Być może uda mi się jeszcze cyknąć zdjęcie kolejowe z prawdziwego zdarzenia.

Przyznam się szczerze, że zdarza mi się robić jeszcze zdjęcia portretowe niektórym spośród moich kolegów, o ile mnie o to wyraźnie poproszą. Nie mam jednak zwyczaju przechwalania się nimi publicznie. Oddaję je do dyspozycji tych kolegów, żeby robili z nimi, na co tylko mają ochotę. I cieszę się, kiedy jakieś zdjęcie trafi na profilowe na Facebooku.
Niedługo zaczyna się majówka i znów będę miał okazję wyruszyć w podróż z moim aparatem. Mam nadzieję, że Wasza majówka również okaże się udana. :)

To, co mnie na prawdę kręci (fotograficznie)



Kiedy wybrałem się na studia, poznałem pewnego chłopaka o imieniu Michał. Był on człowiekiem niezwykle wrażliwym i uczuciowym, czym zwracał na siebie uwagę wszystkich swoich znajomych. Każde smutne wydarzenie, które działo się w jego życiu, odciskało na nim duże piętno. Ponadto angażował się emocjonalnie w każdą zawartą na studiach znajomość oraz w działalność studencką (uczestniczył w wielu kołach naukowych na uniwersytecie). Był również obdarzony silną empatią. Nie potrafił przejść obojętnie obok żadnej cierpiącej osoby. Pomagał innym nawet wówczas, kiedy zachodziło duże prawdopodobieństwo, że pomoc ta nie zostanie dobrze wykorzystana. Jedynym jego problemem był fakt, że łatwo się denerwował, przez co łatwo popadał w konflikty z ludźmi. Bardzo polubiłem tego chłopaka, który od strony psychicznej bardziej przypominał kobietę. Po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Wtedy też Michał wyznał mi, że jest wszechstronnym artystą. Pisał wiersze, malował obrazy i grał na fortepianie. Fakt, że ma artystyczne upodobania, wcale mnie nie zaskoczył. Zdziwiło mnie natomiast jego pierwsze zaproszenie na wystawę jego obrazów w jednej z gdańskich galerii artystycznych. Widziałem obrazy Michała kilkakrotnie i musiałem przyznać, że chłopak ma talent. Jakiś czas później zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że dał mi do przeczytania swoje wiersze. Zaznaczył przy okazji, że opisuje w nich swoje prawdziwe marzenia i najskrytsze marzenia, pokazuje samego siebie. Z przyjemnością pożyczyłem od niego jego poezje, pamiętając, jak piękne były jego obrazy. Kiedy zacząłem czytać jego twórczość, doznałem wielkiego szoku. Okazało się, że Michał miał duże problemy z własną tożsamością. Czuł się bardziej kobieta niż mężczyzną, pragnął zmienić płeć i stać się inną osobą. Marzył o tym, żeby spotykać się z mężczyznami. Jako facet Michał musiał udawać kogoś, kim tak na prawdę nie jest i to było jego największą życiową udręką. Jego wyznania były dla mnie niezwykle przerażające. Nie wiedziałem, co myśleć o swoim koledze, ani co on myśli o mnie. Obawiałem się, że za bardzo się do siebie zbliżyliśmy a on mógł chcieć ode mnie czegoś więcej, niż ja mogę mu dać. Kiedy oddawałem mu jego wiersze, powiedziałem mu o swoich obawach. Powiedział mi, że nie muszę się o nic martwić, bo nie jestem w jego typie. Wkrótce Michał ukończył studia i nasze kontakty znacznie się rozluźniły. Jakiś czas później, podczas przerwy w zajęciach na uczelni, siedziałem na patio z koleżanką i paliłem papierosa. Nagle usłyszałem znajomy, męski głos. Odwróciłem się i doznałem szoku. Zobaczyłem Michała przebranego za kobietę. Miał na sobie sukienkę, makijaż i ciemną perukę. Kiedy wypowiedziałem jego imię, stwierdził, że nie nazywa się już Michał tylko Magda. Powiedział, że nie potrafił już dłużej być mężczyzną i musiał to zmienić. Dlatego przebierał się za kobietę, a w najbliższym czasie wybierał się do szpitala na operację zmiany płci. Długo zbierał na nią pieniądze organizując wystawy swoich obrazów. Poza tym od niedawna spotykał się z chłopakiem, który akceptował go takim, jaki jest...
Od tamtej pory nie widziałem Michała ani razu. Mam tylko szczerą nadzieję, że bez względu na to, co robi, jest szczęśliwy...

Kobieta w męskiej skórze (opowiadanie)


Dawno, dawno temu, kiedy internet nie był jeszcze tak powszechny i popularny jak teraz, realizowałem swoją potrzebę pisania na inne, bardziej tradycyjne sposoby. Jednym z nich było pisanie listów, które znalazło szczególne miejsce w moim sercu...
Epistolografia pojawiła się w moim życiu w 1998 roku, w wieku 15 lat. Zakupiłem wówczas książkę "Świat Zofii" Josteina Gaardera. Jest to powieść filozoficzna przeznaczona przede wszystkim do młodego pokolenia. Książka ta była dla mnie bardzo interesująca. Jednak jeszcze bardziej zainteresowało mnie znalezione wewnątrz zaproszenie do przyłączenia się do klubu korespondencyjnego, który był w tamtym okresie prowadzony przez wydawnictwo. Wystarczyło tylko wysłać swoje dane personalne na adres wydawnictwa i czekać na listy. Oczywiście od razu się do niego zapisałem i przez kilka kolejnych lat prowadziłem żywą korespondencję z kilkoma osobami z całej Polski, przy czym w większości były to osoby płci przeciwnej. Najdłużej przetrwała moja znajomość z dwiema dziewczynami- Ulą i Pauliną. Zapewne wydarzyło się tak, ponieważ byliśmy rówieśnikami i najlepiej się rozumieliśmy (myślę, że w wieku 15- 19 lat ma to jeszcze duże znaczenie). Niestety również z nimi po jakimś czasie urwał się kontakt. Zapewne ma to związek z coraz większą popularnością internetu, który ostatecznie niemal całkowicie wyparł tradycję pisania listów. Chociaż winę można zrzucić również na fakt, że w pewnym momencie życia zaczyna brakować czasu na wszystkie kontakty z młodości...
Dzisiaj bardzo tęsknię za czasami, kiedy pisałem dużo listów i po raz pierwszy w życiu nawiązywałem kontakty z ludźmi z całego kraju. Mogłem to robić bez pomocy klawiatury i kabla internetowego, co też jest dla mnie istotne. Epistolografia wymagała ode mnie większego skupienia i zaangażowania. Musiałem bardziej się postarać, aby poprawnie napisać cały tekst. A największą nagrodą był fakt, że na mój list przyszła odpowiedź. Oznaczało to, że komuś chciało się przeczytać moje bazgroły. Nawet, jeżeli była to tylko jedna osoba, czułem się bardzo dowartościowany. Piękny był również ten czas oczekiwania na odpowiedź i ta radość, kiedy znalazłem nową przesyłkę w skrzynce pocztowej. Oczekiwaniu towarzyszył oczywiście pewien stres, ale porównałbym go raczej do takiej pozytywnej frajdy, której ostatnimi czasy trochę mi brakuje. Dzisiaj, w dobie internetu, wszystko jest łatwiejsze. Nasza komunikacja z ludźmi jest coraz szybsza, coraz bardziej się upraszcza. A ja tęsknię za tamtymi wspaniałymi czasami, kiedy byłem nastolatkiem i pisałem długie listy...

Pisanie listów (wspomnienia)

                                               autor obrazka: Andrzej Mleczko


1. Idzie ksiądz- pedofil,
Wzrokiem kasę łowi.
Szuka ministrantów
Do wieczornych rautów.
Siostra Bernadetta
Ma bujnego kreta.
A pieniądze z tacy giną,
Kiedy chleje mszalne wino.

Refren:
Kościół katolicki
Wszystkim nam jest bliski.
Pieśni te z ambony
Ku chwale mamony.

2. Dziś przychodzi biskup,
W sutannie ma peryskop.
Ksiądz proboszcz już gotowy
Na wieczorne łowy.
Babcie od różańca
Nawarzyły grzańca.
Impreza do wieczora
Dla Ojca Dyrektora.

Refren:
Kościół katolicki
Wszystkim nam jest bliski.
Pieśni te z ambony
Ku chwale mamony.

Kościelna imprezka (wiersz)



Kiedy był dzieckiem, był okropnie nieznośny. Potrafił zepsuć swoim rodzicom każdy dzień swoimi wybrykami. Psuł wszystko, co tylko trafiło mu się pod rękę. Każdemu dokuczał, wszystkich doprowadzał do szału. Jego największym wrogiem była jego starsza siostra. Po wielu wybrykach i przykrościach, których jej przysporzył, nie potrafiła znieść jego towarzystwa. Bez przerwy kłócili się o wszystko. Jako młodzieniec stał się jeszcze gorszy. Bardzo wcześnie zaczął palić i pić, zaczął się też zadawać ze złym towarzystwem. Nękał dzieci w szkole, do której chodził. Niedługo później sięgnął również po narkotyki. Ciągle chodził na imprezy, przez co coraz rzadziej bywał w domu a jego oceny w szkole pozostawiały wiele do życzenia. Rodzice nie wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. Wszystko wskazywało na to, że ich syn stacza się na dno...
Jego siostra była jego zupełnym przeciwieństwem. Zawsze była grzeczna i uczynna, bardzo dobrze się uczyła. Zaraz po ukończeniu liceum poszła na studia do Akademii Medycznej, które skończyła z wyróżnieniem. Miała mnóstwo przyjaciół, na których zawsze mogła liczyć. Jej życie zapowiadało się fantastycznie. Tuż po ukończeniu studiów wybrała się z grupą przyjaciół pod żagle na Mazury. Miała w ten sposób uczcić sukcesy naukowe i przy okazji spędzić miło wakacje. Nic nie zapowiadało nadchodzącej tragedii...
Po tygodniu od wyjazdu do rodziców zadzwonił telefon. Okazało się, że ich córka miała tragiczny wypadek na jeziorze i leży w szpitalu w śpiączce. Rokowania były bardzo złe, groziła jej śmierć. Rodzice z synem pojechali do szpitala w Olsztynie, gdzie przebywała ich córka. Kiedy weszli do szpitala i usiedli przy jej łóżku, ich syn nie wytrzymał i zaczął płakać. Trzymając swoją siostrę za rękę i płacząc bardzo głośno, błagał Boga w duszy o to, żeby uratował ją od śmierci i przywrócił do zdrowia. Obiecał, że się zmieni. Przysięgał, że przestanie zachowywać się jak bandyta, zerwie z nałogami i zacznie się normalnie uczyć. Obiecał też, że zmieni swoje nastawienie do ludzi, a jeśli będzie taka konieczność, poświęci całe swoje życie Bogu, byleby tylko jego siostra wyzdrowiała. Obudziła się dwa dni później. Była senna i obolała, ale całkiem zdrowa. Lekarze mówili później, że to cud. Zastała przy swoim łóżku szczęśliwą, uśmiechniętą rodzinę. Nawet jej brat cieszył się z jej nagłego wyzdrowienia, czym bardzo ją zadziwił. Tydzień później wyszła ze szpitala...
Po tym wydarzeniu bardzo się zmienił. Przestał źle zachowywać się wobec ludzi, zerwał ze złym towarzystwem i pożegnał się z nałogami. Częściej bywał w domu i lepiej się uczył. Pogodził się nawet ze swoją siostrą i zaprzyjaźnił się z nią. Po zrobieniu matury nie miał żadnych wątpliwości, jaką drogę wybrać: kapłaństwo. W seminarium poznał fantastycznych ludzi, dzięki którym łatwiej przeżył kilka lat ciężkich studiów. Poznał między innymi kilka osób wchodzących w skład seminaryjnej kapeli rockowej. Przyszli księża nie wymyślili żadnej nazwy dla swojej grupy, ale grali bardzo ochoczo, ciesząc się sporą popularnością również poza seminarium. Okazało się, że ma fenomenalny, bardzo rockowy głos. Potrafił też pisać teksty piosenek. Z wielką przyjemnością przyjęli go do kapeli. Starał się często odwiedzać swoją siostrę. Po skończeniu seminarium został przydzielony jako wikariusz do jednej z parafii. Doskonale komunikował się z dziećmi, dzięki czemu zaczął uczyć religii w miejscowej szkole. Poza tym cały czas śpiewał w kapeli. Podczas jednego z koncertów został zapytany przez dziennikarza, jak nazywa się zespół. Spojrzał na wszystkich członków kapeli, potem na swoją siostrę, a po chwili skierował wzrok na tłumnie przybyłą publiczność.
- Boscy przyjaciele- stwierdził i uśmiechnął się.

Boscy przyjaciele (opowiadanie)











Cześć!
Niedawno dowiedziałem się o akcji prowadzonej na blogu Andrzeja Tucholskiego pod nazwą Share Week 2017. Co prawda pod moim obecnym adresem jestem od niedawna i nie mam praktycznie żadnej siły przebicia, jednak znam już sporą grupkę blogerów, których przy każdej okazji chętnie bym polecił. Dlatego postanowiłem wziąć udział w tej akcji. Tutaj niestety pojawia się problem: w ramach Share Week można polecić tylko trzy blogi. Dlatego niestety jestem zmuszony zrobić odsiew i wybrać trójkę blogerów, którzy najbardziej mnie zachwycili w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Mam nadzieję, że nie będziecie się tym faktem specjalnie zamartwiać. Tak na prawdę uwielbiam Was wszystkich, a to jest tylko zwykły łańcuszek.

Pierwszym blogiem, który chciałbym Wam w tym miejscu polecić, jest Piątkowy Kącik Nienawiści Dla Ludzkości. Bloga prowadzi Ania, którą poznałem w 2004 roku. Była wówczas bardzo młodą dziewczyną i prowadziła bloga na Onecie. Od tamtego czasu Ania bardzo się zmieniła, a jej pisanie i blogowanie dojrzało. Jej Kącik ma specyficzny styl i inteligentny, czarny humor, dzięki czemu każdy Jej wpis czytam z nieukrywaną przyjemnością. Często zastanawiam się, czy nie mam do czynienia z zawodową dziennikarką, dla której sam akt pisania jest formą relaksu i zabawy. Nie pytałem Jej nigdy o żadne prywatne sprawy, ale wcale bym się nie zdziwił. Sam fakt, że Ania odnalazła mnie niedawno po latach i od razu wiedziała, że Theodoros z Onetu to Bogdan z Blogspota... Aniu, czy jesteś dziennikarką? :)

Kolejną blogerką, którą polecam, jest Bożena Wąs, którą znam jeszcze dłużej, niż Anię. Z Bożeną poznałem się jeszcze w 2003 roku, w trakcie naszych studiów na filologii klasycznej. Po jakimś czasie odszedłem z tych studiów, a Bożenka je skończyła. Jednak ten krótki czas owocował w wiele ważnych wydarzeń. Nie wspomnę już o tym, że wypiliśmy wtedy wspólnie tyle alkoholu, że dla jednej osoby już dawno zakończyłoby się to chorobą alkoholową. Wspomnę więc o tym, że właśnie w tamtym czasie (2004 rok) założyłem swojego pierwszego bloga na Onecie, a Bożenka wkrótce poszła w moje ślady. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, ale nie zmieniło się jedno: wyśmienity styl i błyskotliwy humor Bożenki. A właśnie to lubię w niej najbardziej. Nie będę tutaj pisał zbyt wiele. Po prostu zajrzyjcie na Jej bloga i dajcie się wciągnąć. Wiele osób zostało na Jej blogu już na stałe.

Moja trzecia nominacja idzie do Wilmy, blogerki z Kaszub, która nie tylko bardzo pięknie pisze, ale również haftuje. Blog Wilmy jest prowadzony z dużym zaangażowaniem. Polecam go Wam, ponieważ bardzo lubię wszystkich ludzi z pasją. Niestety samą Wilmę znam jeszcze bardzo krótko, więc nie mogę Wam opowiedzieć żadnych smacznych kąsków na Jej temat. Ale kto wie... być może kiedyś się to zmieni? :D

Na zakończenie chciałbym poinformować, że dzisiaj mija pierwsza rocznica od premiery kampanii społecznej, w której wziąłem swój skromny udział. Zapraszam Was wszystkich do jej obejrzenia.

Share Week 2017

Cześć!
Przepraszam, że nie było mnie na blogach przez jakiś czas, ale byłem na małej wycieczce do Kielc. Przed wyjazdem ludzie mnie straszyli, żebym tam nie jechał, żebym uważał, bo to miasto bandytów, itp. Cóż... okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Mieszkańcy Kielc okazali się całkiem przyjaźni a samo miasto jest ładne. Ścisłe centrum miasta znajduje się w okolicach ulicy Sienkiewicza, która jest głównym miejskim deptakiem. Zaczyna się ona w okolicach dworca PKP i ciągnie się dość długo. Idąc ulicą Sienkiewicza można dotrzeć między innymi na Rynek i do Pałacu Biskupów Krakowskich. Na samej ulicy Sienkiewicza od czasu do czasu otwierany jest ryneczek handlowy, na którym można kupić jedzenie i inne ciekawostki z całego kraju. Jest to jednak okresowa okazja i miałem trochę szczęścia, że na nią natrafiłem. Poza okolicami ulicy Sienkiewicza same Kielce nie oferują zbyt wiele. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że jest to dość niewielkie miasto. Akurat mi bardzo to pasuje. Szczerze mówiąc Kielce są jedną z większych miejscowości, jakie odwiedziłem ostatnimi czasy. Być może dlatego, że na co dzień mieszkam w dużej aglomeracji i swój wolny czas wolę spędzać w mniejszych miejscowościach.
Poza samymi miejskimi atrakcjami udało mi się trafić na kilka ciekawych osób. Podczas nocowania w pensjonacie natrafiłem na parkę, która zamówiła nocleg na jedną noc. Zrobili to chyba wyłącznie po to, aby uprawiać tam seks. Zaczęli zabawę punktualnie o 20, a skończyli w okolicach pierwszej w nocy. Nie zwróciłbym  na to uwagi, gdyby nie fakt, że byli bardzo głośni i nocowali w pokoju obok. Przez chwilę nawet myślałem, żeby do nich dołączyć. Obawiałem się jednak, że nie wytrzymałbym tak długiego "pukania". Kolejną ciekawą osobą była sprzedawczyni z Kauflanda, która praktycznie wcisnęła mi pisemko erotyczne do rąk i stwierdziła: "Tutaj są fajne dziewczyny. Proszę mi wierzyć, przeglądałam". Cóż... nie ma to jak dobry chwyt marketingowy. Kolejną ciekawą osobą był jeden z moich sąsiadów z pensjonatu, z którym przypadkiem stałem na zewnątrz na papierosku. Obok nas przechodziły akurat dwie młode dziewczyny. Sąsiad się im przyjrzał, po chwili odwrócił się do mnie:
- Huuu... Nerkę do przeszczepu bym oddał.
Po tych doświadczeniach zacząłem się zastanawiać, czy wszyscy mieszkańcy Kielc są jurni, czy po prostu ja przypadkiem tak trafiłem. :D
Na koniec zostawiam Wam kilka wybranych zdjęć z Kielc. Po więcej zapraszam
na Instagrama.

Wycieczka do Kielc (przemyślenia)


Darek urodził się w pełnej przemocy, patologicznej rodzinie. Rodzice znęcali się nad nim i jego rodzeństwem fizycznie i emocjonalnie już od najwcześniejszego dzieciństwa. Za najmniejsze przewinienie, a często nawet bez powodu, Darek otrzymywał srogie lanie. Rodzice stosowali wobec niego również tortury psychiczne, krzycząc na niego z całej siły i mieszając mu w głowie. Chłopak nie wytrzymywał ciągłej presji panującej w domu, dlatego zamykał się we własnym pokoju na długie godziny. Tam też stworzył własny świat marzeń i iluzji, który wkrótce stał się dla niego jedyną ucieczką przed smutną rzeczywistością...
W szkole Darek nie uzyskał zrozumienia dla swojej trudnej sytuacji rodzinnej. Nauczyciele nie interesowali się losem dziecka, tak samo jak dyrekcja. Podobno było wiele innych, ważniejszych spraw na ich głowach. Chłopiec nie potrafił też znaleźć kolegów wśród rówieśników. Dzieci od razu zauważyły, że Darek jest “inny”, że swoją wrażliwością, bujną wyobraźnią i nieufnością wobec ludzi odstaje od reszty grupy. Większość uczniów z klasy w ogóle nie chciała z nim rozmawiać. Niektórzy uczniowie wyśmiewali się z niego, inni prowokowali go do bójek. To spowodowało, że Darek jeszcze bardziej odciął się od ludzi i z nikim już nie chciał utrzymywać kontaktów. Przez cały czas narastały w nim gniew i wściekłość spowodowane tym, jak traktują go inni ludzie. Nie potrafił jednak wyrzucać z siebie złych emocji, ponieważ nikt go tego nie nauczył. Chłopak był totalnie nieprzystosowany do sytuacji, w której się znajdował. Gniew i frustracja, które przez długi czas się w nim kłębiły i nie dawały mu spokojnie funkcjonować, znalazły swoje ujście w dość nietypowy sposób. Chłopiec zaczął zabijać małe zwierzątka, które spotykał na osiedlu i w pobliskim lesie. Robił to coraz częściej i w coraz bardziej drastyczny sposób. Kiedy dręczyły go negatywne emocje, zabierał kuchenny nóż lub tasak i wychodził z domu, aby je odreagować na niewinnych istotach. Dzięki temu czuł się dużo lepiej...
Wkrótce Darek stał się mężczyzną a jego problemy dojrzały razem z nim. Pewnego dnia zdał sobie sprawę, że zabijanie niewinnych zwierząt już mu nie wystarcza. Wiedział również z autopsji, że nie może oczekiwać znikąd pomocy w rozwiązaniu jego problemów. Dlatego postanowił zabijać tych, którzy naprawdę powodują w nim negatywne emocje. Jego pierwszą ofiarą był jego “kolega” z dawnej klasy, który najbardziej go kiedyś dręczył. Kiedy go zabił, poczuł w sobie narastającą ulgę, jednak nie była ona go wystarczająca. Dlatego zabijał dalej, coraz częściej wybierając na ofiary przypadkowych ludzi. Myślał, że kiedyś odzyska dzięki temu spokój psychiczny. Po jakimś czasie pokochał zabijanie ludzi. Czerpał z niego ogromną satysfakcję psychiczną. Policja przez długi czas nie mogła złapać Darka, nie dostrzegając wspólnego motywu tych zabójstw. Dopiero, kiedy Darek został złapany na gorącym uczynku, cała układanka ułożyła się w logiczną całość. Morderca trafił pod sąd i otrzymał karę dożywotniego pozbawienia wolności. W więzieniu chłopakiem zajęli się psychiatrzy, próbując mu pomóc w wyleczeniu się z choroby i w resocjalizacji. Jednak mężczyzna, który przez całe życie był źle traktowany przez swoje otoczenie, nie był skłonny do współpracy z lekarzami. Choroba towarzyszyła mu przez resztę życia, które spędził w więziennej celi...

P.S.: W najbliższy piątek wyjeżdżam na tydzień do Kielc (3- 10 marca). Przez ten czas będę miał utrudniony dostęp do internetu i blogów.

Psychopata (opowiadanie)



Agata była zawsze buntowniczą nastolatką. Często uciekała ze szkoły i rzadko się uczyła, przez co miała ogromne problemy. Była nieposłuszna wobec rodziców, często postępowała wbrew ich woli. Nigdy też nie rozmawiała z nimi o swoich problemach. Wkrótce wpadła w złe towarzystwo. Z nowymi kolegami piła alkohol i paliła marihuanę. Po jakimś czasie zaczęła kraść różne rzeczy ze sklepów. Nie robiła tego z biedy, jej motywacją było wyłącznie pragnienie przeżycia przygody. Pewnego dnia Agata wraz z koleżanką zostały złapane w sklepie na gorącym uczynku podczas kradzieży butów i aresztowała je policja. Na komisariacie okazało się dodatkowo, że dziewczyny były pijane. Koleżanka Agaty miała już na swoim koncie wyrok za kradzież, musiała więc trafić do więzienia. Agata, która nie została nigdy wcześniej złapana, otrzymała możliwość odpracowania kary społecznie. Dziewczynie bardzo spodobała się ta opcja. Sądziła, że “odwali swoje” i szybko wróci do dotychczasowego życia...
Agata zaczęła pracę społeczną w telefonie zaufania dla nastolatków z problemami. Od kobiety, która go prowadziła, dowiedziała się, że na początku będzie się jedynie przysłuchiwała się, w jaki sposób rozmawiają z potrzebującymi inni pracownicy, a po pewnym okresie czasu sama zacznie odbierać telefony. Kobieta powiedziała też Agacie, że telefon zaufania służy wyłącznie rozmowie o problemach, nie ma natomiast na celu bezpośredniego ich rozwiązywania. Dziewczynie spodobała się jej obecna rola osoby wysłuchującej pseudo- problemów innych ludzi. W głębi duszy śmiała się ze wszystkiego, z czego nastolatki zwierzały się jej współpracownikom. Kobieta prowadząca telefon zaufania zauważyła, że Agata ma złe podejście do sprawy i zaczęła się zastanawiać nad poinformowaniem o wszystkim policji. Wszystko jednak szybko się zmieniło. Pewnego wieczoru dziewczyna została dłużej w biurze, aby je posprzątać. Kiedy nie było już nikogo poza nią, nagle zadzwonił telefon. Dziewczyna bała się go odebrać, ponieważ obowiązywał ją jeszcze zakaz szefowej. Postanowiła jednak zaryzykować. W słuchawce usłyszała cichy, wystraszony głos młodej dziewczyny. Nieznajoma opowiedziała Agacie o swoim problemie. Wyznała jej, że jest regularnie gwałcona przez swoich dwóch kolegów z klasy. Według jej słów działo się to wieczorem, tuż po zajęciach w szkole. Agata była przerażona tym, co usłyszała. Próbowała przekonać nieznajomą, aby zgłosiła się z tą sprawą na policję. Ona jednak nie chciała o tym słyszeć. Zadzwoniła do niej tylko dlatego, że bardzo długo trzymała tę sprawę w ukryciu i nie mogła już z tym wytrzymać. Agata próbowała przeciągnąć rozmowę w nieskończoność, aby dowiedzieć się jak najwięcej, jednak nieznajoma musiała szybko kończyć. Przedtem jednak kazała Agacie obiecać, że nie powie o sprawie nikomu oraz, że będzie przy telefonie następnego wieczoru o tej samej porze. Dziewczyna złożyła jej uroczystą przysięgę i na tym rozmowa się skończyła...
Agata była przerażona całą rozmową i nie wiedziała, co robić. Wiedziała, że nie może powiedzieć o niej nikomu ze współpracowników, ponieważ szybko wyleciałaby z pracy. Musiała zachować wszystko dla siebie. Po drugiej rozmowie dziewczyna zdała sobie sprawę, że zna skądś głos nieznajomej, jednak nie miała pewności skąd. Po trzeciej rozmowie była już pewna: nieznajoma mieszkała na tej samej ulicy, co ona i miała na imię Ewa. Rozmawiała z nią raz, kiedy wracała wieczorem z imprezy. Ewa była wtedy bardzo zapłakana a Agata chciała jej jakoś pomóc. Jednak wtedy została odtrącona. Teraz Agata wiedziała, w czym tkwił problem. Każdą kolejną rozmowę Agata traktowała śmiertelnie poważnie, starała się pocieszyć Ewę i pokazać jej różne możliwości wyjścia z trudnej sytuacji. Po jakimś czasie szefowa dziewczyny zauważyła, że zmieniła ona swoje nastawienie i stała się bardzo zaangażowała w pracę w telefonie zaufania. Wtedy też pozwoliła jej na rozmowy z klientami. Wkrótce potem Agata opowiedziała szefowej o Ewie, nie mówiąc jej jednak, kiedy zaczęła rozmawiać z dziewczyną. Powiedziała jej, że wie, kim jest dziewczyna i może pomóc w rozwiązaniu problemu. Szefowa Agaty miała olbrzymie wątpliwości, ponieważ nie temu służył telefon zaufania. Postanowiła jednak dać Agacie wolną rękę w tej sprawie, widząc ogromne zaangażowanie dziewczyny. Agata skontaktowała się z policją, która wkrótce zaczęła obserwować Ewę. Pewnego wieczoru policjanci zauważyli, że wokół dziewczyny kręci się dwóch potężnie zbudowanych, młodych mężczyzn. Postanowili poczekać na rozwój wydarzeń. Kiedy chłopcy zaczęli “dobierać się” do dziewczyny a ona zaczęła krzyczeć, policjanci włączyli koguty w radiowozach, podjechali do nich i wyciągnęli pistolety. Młodzi mężczyźni zostali aresztowani a dziewczyna pojechała na komendę w celu rozmowy z policyjnym psychologiem. Następnego dnia Agata przyszła do pracy cała rozpromieniona. W głębi duszy czuła, że to, co robi, spełnia jej marzenia zawodowe. Wiedziała też, że z buntowniczej nastolatki zmieniła się w porządną, wrażliwą osobę...

Telefon zaufania (opowiadanie)


Kiedy byłem w przedszkolu, miałem w grupie dwie bliźniacze siostry. Jednak różnice między nimi nie mogły być chyba większe. Pierwsza z nich, Kasia, była śliczną, wysoką blondynką z niebieskimi oczami o bardzo miłym usposobieniu. Starała się żyć ze wszystkimi w zgodzie, przyjaźniła się również z wieloma osobami z naszej grupy. Drugą z bliźniaczek była Marta, niska, ładna brunetka z czarnymi oczami o bardzo wrednym charakterze. Często dostawała ataków wściekłości bez wyraźnego powodu. Jednak również wtedy, kiedy nie miała tych ataków, lepiej było trzymać się od niej z daleka. Potrafiła być na prawdę nieprzyjemna dla każdego, kto próbował się do niej zbliżyć...
Pewnego dnia dziwnym zbiegiem okoliczności znalazłem się w kręgu ich zainteresowań. Stało się to w momencie, kiedy zostałem celem ataków Marty. Wyśmiewała ona praktycznie wszystko, co próbowałem zrobić. Szczególne "zainteresowanie" wzbudził w niej mój brak umiejętności rysowania. Jej częste ataki na moją osobę przyjmowałem ze spokojem, nie chciałem bowiem wchodzić małej złośnicy w drogę. W pewnym momencie zdecydowanie po mojej stronie stanęła Kasia. Nie tylko broniła mnie przed swoją siostrą, ale również robiła wszystko, żeby się ze mną zaprzyjaźnić. Wkrótce staliśmy się niemalże nierozłączni, a śliczna blondynka stała się moim pierwszym ideałem kobiecej urody. Była dla mnie nie tylko wartościową osobą i pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Zacząłem ją uważać niemalże za boginię w ludzkiej skórze. Nigdy nie powiedziałem jej jednak, jak bardzo ją podziwiam. Moja pierwsza, szczenięca miłość była chyba zbyt nieśmiała, żeby się ujawnić. Cieszyłem się po prostu każdą chwilą spędzoną w jej obecności i nie pragnąłem dla siebie niczego więcej. Oczywiście dzieci z grupy wyśmiewały się z nas, uznając nas za zakochaną parę. Jednak my staraliśmy się zrobić wszystko, żeby przekonać ich, że nie czujemy do siebie nic więcej, niż tylko przyjaźń...
Niestety to uczucie nie przetrwało czasów przedszkolnych. Minęła szkoła podstawowa, liceum i studia. Wciąż trzymałem pamięć o Kasi głęboko w swoim sercu, jednak stawała się ona tak samo wyblakła jak przedszkolne zdjęcia. Dawne, miłe wspomnienia stały się bardzo mgliste. Pewnego dnia spotkałem Kasię na ulicy. Uśmiechnęła się do mnie i przywitała mnie serdecznie. Jednak ja o dziwo nie byłem w stanie jej rozpoznać. Próbowała mi przybliżyć informacje o swojej osobie, jednak one niestety nic mi nie mówiły. Odeszła więc zasmucona, mówiąc mi tylko, jak bardzo jej przykro, że już jej nie pamiętam. Tego samego dnia zebrało mi się na wspomnienia. Zajrzałem do moich zdjęć sprzed lat i dopiero wtedy doznałem olśnienia. "To przecież ONA!"- stwierdziłem. Jednak po chwili uznałem, że nic wielkiego się nie stało, jeśli jej nie rozpoznałem na ulicy. To już tylko mgliste wspomnienie dawnej przeszłości. Po tak wielu latach nie ma już sensu przypominać sobie czasów przedszkolnych, zwłaszcza, że wiele z tych wspomnień uległo nieodwracalnemu zatarciu. Poza tym bardzo się zmieniłem jako człowiek. Zmianie uległy również moje upodobania odnośnie kobiet. Kiedyś podobały mi się sympatyczne i śliczne blondynki z niebieskimi oczami. W momencie uruchomienia tamtych wspomnień wolałem natomiast ciemnookie brunetki z pazurem. Tak, ludzie się zmieniają...

P.S.: Opublikowane w tym wpisie opowiadanie jest efektem mojej bujnej wyobraźni i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
P.S.2: Zdjęcie matrioszki jest mojego autorstwa.

Mgliste wspomnienia (opowiadanie)

Cześć!
Chciałbym Was przeprosić za to, że nie było mnie tak długo na blogu. Niestety było to spowodowane dwoma czynnikami, które nałożyły się na siebie. 25 stycznia musiałem uśpić moją kotkę, Księżniczkę, którą miałem od ponad 15 lat. Niestety kotek chorował już od ponad roku, a ostatnio jego stan pogorszył się tak bardzo, że w zasadzie nie było już żadnych szans na polepszenie. Jedyne, co mogłem zrobić, to ulżyć mu w cierpieniu. Śmierć mojego kotka bardzo mnie przybiła, bardzo trudno było mi pożegnać się z pupilem, którego miałem przy sobie tak długo. Niestety chwilę później przyplątało się do mnie ostre przeziębienie, z którego jeszcze nie zdołałem się do końca wyleczyć. Te dwie sprawy spowodowały, że przez chwilę nie byłem w stanie skupić się na blogowaniu. Postanowiłem odpocząć przez chwilę od blogów, zwłaszcza że nie chciałem Wam tutaj jęczeć i narzekać, przynajmniej nie bardziej niż zazwyczaj.
Teraz powoli wracam na blogi. Z nowymi siłami i, mam nadzieję, nowymi pomysłami. Mam też nadzieję, że ktoś czekał na mój powrót tutaj. Wkrótce pojawią się na blogu nowe opowiadania i nowe przemyślenia. Być może pojawi się też coś więcej. :)
Na szczęście miałem już okazję trochę przetestować mój aparat fotograficzny i póki co spisuje się dość dobrze. Chociaż prawdą jest też, że dowiedziałem się przy tej okazji, że w przypadku fotografii mam jeszcze sporo do nauki. Ale to chyba dobrze, w końcu i tak człowiek uczy się całe życie.
Na dzisiaj muszę już kończyć, pora nadrobić zaległości na Waszych blogach.
Papa!

Powrót po dłuższej przerwie (przemyślenia)


Co jakiś czas spotykam na swojej drodze ludzi, którzy ‘na dzień dobry’ wychodzą z założenia, że myślę tak samo jak oni, jestem taki sam jak oni i pragnę tego samego co oni. Wychodząc z tego założenia, próbują mnie wciągnąć w swoje większe lub mniejsze bzdurki. Często już na sam mój widok uznają, że nareszcie znaleźli odpowiednią osobę, która nie tylko w pełni zrozumie ich zaangażowanie, ale również w pełni je podzieli. Żadnemu z nich nawet nie przejdzie przez myśl, że mógłbym potraktować jego nadmierną fascynację moją osobą jako karę za grzechy.
Przykład? Jakiś czas temu trafiłem na swojej drodze na pewnego chłopaka, z którym całkiem miło mi się rozmawiało. Do tego stopnia, że po jakimś czasie zacząłem o nim myśleć jak o koledze. Musicie przy tym wiedzieć, że z reguły jestem dość niedostępną osobą i rzadko dopuszczam ludzi naprawdę blisko siebie. W przypadku tego chłopaka było to o tyle łatwe, że w zasadzie nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą na tematy polityczne ani religijne. Myślałem, że nareszcie trafiłem na jakąś normalną osobę, u której polityka i religia nie stoją na szczycie zainteresowań. Może nareszcie trafił mi się ktoś, kto ma tak samo wywalone na idiotów z Wiekskiej i świrów z Watykanu jak ja? Pewnego dnia koleś nagle wyskoczył z tekstem, że jest członkiem ONR i chce, żebym dołączył. Twierdził, że ONR jest obecnie przyszłością Polski, a ja bardzo im się przydam z moimi umiejętnościami i zainteresowaniami. Był święcie przekonany, że myślę dokładnie tak jak on i od razu zgodzę się na jego propozycję. Bo przecież jakim cudem mogłoby być inaczej? Przecież on tak dobrze mnie zna i wie, że jestem urodzonym członkiem ONR. Żeby narobić mi smaku, pokazał mi ich witrynę internetową, różne artykuły i zdjęcia. Wierzył, że po przeczytaniu i obejrzeniu natychmiast dam się wciągnąć i zostanę nowym członkiem ich organizacji. Nie wiedziałem tylko, jak mu powiedzieć, że mam mocno ugruntowane lewicowe poglądy i nie sympatyzuję z żadną polską partią polityczną ze względu na słabość polskiej lewicy. Poza tym nie lubię polityki w naszym krajowym wydaniu. Bałem się, że koleś potraktowałby to jako słaby dowcip swojego ziomala, albo by się wkurzył i chciał bójki ze mną. Ostatecznie udało mi się zerwać z nim kontakt, chociaż nie było to łatwe. Swoją drogą potwierdziło się wtedy, że ONR-owcy mają ciągoty homoseksualne. Kiedyś ten sam koleś przyszedł do mnie pijany, chciał się przytulić i twierdził, że mnie kocha. Myślałem, że za bardzo się nabzdryngolił i nie wiedział, co wyprawia. Później okazało się, że jest członkiem ONR i jakoś ułożyło mi się to w spójną całość.

Moje "doświadczenie" z ONR (przemyślenia)

Od bardzo dawna lubię robić zdjęcia. Dlatego cieszę się za każdym razem, kiedy mogę rozwijać skrzydła w dziedzinie fotografii. Zapewne niektórzy z Was śledzą już moje zdjęcia tutaj, całą resztę serdecznie do tego zapraszam. Dzisiaj dokonałem małego zakupu, który ma pomóc mi robić lepsze zdjęcia:
Tadam! Moja pierwsza lustrzanka, kupiona okazyjnie w jednym z gdańskich sklepów. Oczywiście muszę się do niej jeszcze przyzwyczaić. Chociażby dlatego, że lustrzanki są dość ciężkie w porównaniu z mniej wymagającym sprzętem. Trudno trzyma się je w dłoni, a chodzenie z nimi po śniegu (tak jak ja dzisiaj) może być troszkę ryzykowne. Piszę tutaj oczywiście o doświadczeniu fotoamatora. Profesjonalny fotograf pewnie w tej chwili by mnie wyśmiał. Póki co zrobiłem moją lustrzanką dwa zdjęcia podczas wieczornego spaceru. Niestety nie są one zbyt udane, ale jestem uparty i wierzę, że kolejne zdjęcia będą już lepsze.
Jeśli ktoś z Was miałby ochotę na jakąś wspólną sesję fotograficzną, zapraszam serdecznie. Uważam, że w fotografii najlepiej zbierać doświadczenia do spółki z innymi osobami i trochę żałuję, że nie robię tego częściej. Póki co jeszcze raz zapraszam wszystkich tutaj do oglądania moich zdjęć.

Dzisiejszy zakup (przemyślenia)


Była inteligentną, energiczną, i pełną zapału do nauki dziewczyną. Chodziła do jednego z najlepszych liceów w mieście i w kwestii nauki była wzorem do naśladowania dla innych. Wszyscy bardzo ją lubili. Miała mnóstwo przyjaciół, za których była w stanie skoczyć w ogień. Jako jedynaczka wychowywana tylko przez matkę doskonale wiedziała, co oznacza potrzeba bliskości, przyjaciół ceniła więc ponad wszystko. Jej trudne życie zapowiadało się wbrew pozorom bardzo dobrze. Z dobrymi wynikami w nauce mogła liczyć na ciekawe studia i pracę swoich marzeń w przyszłości. Jej wszyscy przyjaciele trzymali za to oraz za nią kciuki. Pewnego dnia jednak jej marzenia o mało nie legły w gruzach...
Była wtedy w trzeciej klasie liceum. Podczas zajęć została wezwana do sekretariatu z informacją, że jest do niej telefon. Kiedy tam poszła i odebrała telefon, zamurowało ją. Okazało się, ze jej matka, jedyna bliska jej osoba, zginęła w wypadku samochodowym. Informacja ta zbiła ją kompletnie z tropu. Przez kilka następnych dni nie pokazywała się w szkole. Kiedy do niej wróciła, była już zupełnie inną osobą. Przede wszystkim widać było, że poszła do pracy. Wskazywało na to jej ciągłe zmęczenie, skutek niedoboru snu. Przestała też być tamtą radosną, pełną wigoru dziewczyną. Trzymała się na uboczu, z daleka od towarzystwa. Pojawiły się też u niej problemy z nauką, choć nie były one alarmująco wielkie. Największy strach wywołało jednak u wszystkich jej ciągłe zmęczenie i fakt, iż stała się bardzo skryta. Wszystkim było jej ogromnie żal, jednak nikt nie odważył się porozmawiać z nią na temat jej tragedii. Uważali to za nietakt. Sytuacja zmieniła się, kiedy podczas jednej z przerw zemdlała. Dyrekcja szkoły postanowiła wówczas zająć się jej sprawą na poważnie. Postanowiono zorganizować koncert charytatywny na terenie szkoły, by wesprzeć ją finansowo. Dyrekcji udało się zaprosić dwa znane zespoły rockowe, w całym mieście wywieszono plakaty z informacją o koncercie. W dniu zabawy ustawiono wielką scenę na boisku szkolnym, a przy każdym wejściu na teren szkoły ustawiono osoby z puszkami do zbierania pieniędzy. W trakcie imprezy okazało się szybko, że puszek jest niewystarczająco dużo, zatrudniono więc specjalne osoby do zbierania pełnych puszek i przynoszenia pustych. Na koncert stawili się wszyscy uczniowie, całe grono pedagogiczne i wiele osób "z ulicy". Wszyscy wyśmienicie się bawili przy dobrej muzyce i jedzeniu sprzedawanym na terenie boiska, które oczywiście odpowiednio kosztowało. Każdy płacił ile mógł, by wesprzeć biedną dziewczynę. Po koncercie okazało się, że zebrano na tyle dużo pieniędzy, iż dziewczynie może to wystarczyć na przynajmniej rok dostatniego życia. Wszyscy cieszyli się na myśl, ze przynajmniej do matury nie będzie musiała pracować i będzie mogła poświęcić się tylko nauce. Dziewczyna natomiast odkryła, jak wielkimi przyjaciółmi są ludzie, z którymi na co dzień stykała się w szkole...
Kiedy podczas rozdania świadectw maturalnych usłyszała swoje imię i nazwisko, naokoło rozległy się gromkie brawa. Nie mogła przestać płakać ze wzruszenia...

Koncert życzeń (opowiadanie)