Marta była normalną, zdrową i szczęśliwą dziewczyną. Miała mnóstwo marzeń i planów na życie. Była bardzo dobrą uczennicą i niezwykle otwartą, przyjacielską osobą. Kochała życie i świat całą duszą i starała się dzielić tą miłością z innymi ludźmi, przekazując im codziennie swój uśmiech i dobry nastrój, i pomagając innym na każdym kroku. Marta nie tylko kochała, ale i była kochana przez wszystkich ludzi, którzy ją otaczali. Jej radość życia udzielała się wszystkim ludziom wokół niej. Marta miała również wspaniałą, kochającą rodzinę, na którą zawsze mogła liczyć...
Niestety po jakimś czasie okazało się, że jej matka stała się wobec niej strasznie zaborcza i apodyktyczna. Stało się tak niedługo po wejściu Marty w wiek dojrzewania, kiedy dziewczynę zaczęli interesować jej koledzy. Jej matka zaczęła kontrolować każdy aspekt życia córki. Nieustannie pilnowała, czy dziewczyna się uczy, wypytywała jej koleżanki o życie szkolne swojej córki, sprawdzała dokładnie, kim są jej koledzy ze szkoły, robiła jej awantury o każde spóźnienie ze szkoły. Kontrolowała również skrupulatnie jej kontakty z przyjaciółmi. Kiedy wychodziła na dyskotekę, do kina lub na spacery, dzwoniła na jej telefon co 10 minut, aby sprawdzić, co jej córka robi i, kiedy wróci do domu. Dziewczyna miała zakaz samotnych wyjazdów na wakacje, robiła to wyłącznie w towarzystwie swojej matki. Po jakimś czasie matka nasiliła swoją inwigilację przyjaciół Marty. Wybierała jej osoby, z którymi powinna się przyjaźnić, a które powinna omijać z daleka. Atakowała też każdego chłopaka, którego Marta poznała, bez względu na stopień ich znajomości z dziewczyną, czym zrażała ich wszystkich do siebie i swojej córki. W wakacje między drugą a trzecią klasą liceum kobieta kazała córce pójść do pracy sezonowej, aby nauczyła się pracować i zarabiać na siebie. Dziewczyna wykonała posłusznie jej polecenie. Wkrótce jednak okazało się, że jej matka nie ma zamiaru pozwolić córce na odłożenie słusznie zarobionych pieniędzy na własne wydatki. Zabrała jej wszystko co do grosza. Wtedy dziewczyna wreszcie nie wytrzymała i zrobiła matce olbrzymią awanturę. Matka po raz pierwszy w życiu uderzyła swoją córkę w twarz. Dziewczyna wybiegła z domu i nie wracała przez kilka godzin. Po powrocie obiecała matce, że natychmiast po zdaniu matury wyjedzie z domu i zerwie kontakt z matką. Powiedziała jej również, że nie potrafi jej już kochać. Słowa te spowodowały, że matka przestała kontrolować swoją córkę licząc, że może zmieni ona jeszcze zdanie na jej temat...
Dziewczyna jednak spełniła swoją obietnicę tuż po zdaniu matury. Wybrała się na studia do innego miasta. Zamieszkała w domu studenckim i dodatkowo podjęła pracę, aby móc się samotnie utrzymać w obcym mieście. Była dobrą studentką i pracownicą. Nigdy nie miała problemów z nauką, więc dodatkowe zajęcie nie było dla niej dużym obciążeniem. Tak jak obiecała, nie odzywała się również do matki. Miała jednak nadzieję, że pozbędzie się ona swoich obsesji i być może kiedyś nawiążą ze sobą zdrowe kontakty. Życie jednak zdecydowało inaczej. Matka nie tylko nie pozbyła się swojej obsesji na temat córki, ale jeszcze ją nasiliła. Wielokrotnie dzwoniła do akademika, próbując skontaktować się z córką. Kiedy to się nie powiodło, zadzwoniła do psychiatry. Zaczęła mu opowiadać, że jej córka jest osobą ciężko chorą psychicznie i potrzebuje leczenia w zakładzie psychiatrycznym. Miała nadzieję, że w ten bardzo brutalny sposób będzie mogła nadal kontrolować swoją córkę. Jej opowieść była na tyle przekonująca, że lekarz zdecydował o umieszczeniu Marty w zakładzie zamkniętym. Wkrótce pod dom studencki podjechała karetka pogotowia, a jej załoga zabrała dziewczynę siłą do szpitala. Dziewczyna oczywiście broniła się z całych sił, jednak ratownicy podali jej za pomocą zastrzyku lekarstwo na uspokojenie. Dziewczyna wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, gdzie podawano jej silne środki otępiające i posłano ją na terapię psychologiczną, co miało ją wyleczyć z rzekomej choroby. Do zakładu często przychodziły jej koleżanki ze studiów, przerażone tym, co się stało z dziewczyną oraz jej obecnym stanem. Doskonale wiedziały, że jaj koleżanka jest zdrowa, próbowały o tym nawet przekonać dyrekcję szpitala. Jednak wszelkie próby spaliły na panewce. Okazało się, że do szpitala dzwoniła często matka dziewczyny, która na lekarzach sprawiała wrażenie prawdomównej, znającej się na chorobie swojej córki, osoby. Wkrótce matka zaczęła również odwiedzać swoją córkę. Tym razem wiedziała już, że dziewczyna, której lekarze podają lekarstwa na rzekomą chorobę, będzie jej całkowicie posłuszna. Przy najbliższej okazji zabrała Marcie wszystkie pieniądze, które ta zdążyła zaoszczędzić... Wkrótce cała sprawa ujrzała światło dzienne, ponieważ koleżanki Marty nagłośniły ją za pomocą mediów. Co prawda lekarze i matka zaprzeczali wszystkiemu, jednak w sprawę zaangażowała się reszta rodziny dziewczyny oraz jej dawni koledzy z liceum. Wyszło na jaw, że dziewczyna jest całkowicie zdrowa. Marta została wypuszczona ze szpitala, który musiał zapłacić jej olbrzymie odszkodowanie. Jej matka trafiła do więzienia a lekarze, którzy przyczynili się do gehenny dziewczyny, stracili pracę i prawo wykonywania zawodu. Marta zamieszkała u swojej dalszej rodziny, gdzie powoli dochodziła do siebie...

Matczyne obsesje (opowiadanie)



Kajtek znalazł się w domu starszego małżeństwa, kiedy był jeszcze małym szczeniakiem. Jego właściciele zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia. Dbali o niego, jak o członka własnej rodziny. Piesek wyczuwał ich wielką miłość i z radością ją odwzajemniał. Kajtek doskonale wyczuwał, w jakim nastroju są jego właściciele. Zawsze, kiedy byli radośni, zapraszał ich do wspólnej zabawy, która tylko potęgowała w nich poczucie szczęścia. Natomiast, kiedy byli smutni, przychodził do nich na słodkie pieszczoty, które z radością odwzajemniali. Starsi ludzie byli bardzo szczęśliwi ze swoim kochanym pieseczkiem i za nic w świecie nie zamieniliby go na inne zwierzątko...
Jakiś czas później małżeństwo zaczęło poważnie podupadać na zdrowiu. Choroba na poważnie zadomowiła się w ich organizmach i odczuwali coraz większy oddech śmierci na plecach. Dlatego postanowili, że muszą oddać swojego małego, kochanego pieska w odpowiednie ręce, aby po ich śmierci nie został sam. Żadne organizacje ani obcy ludzie nie wchodzili w grę. Starsi ludzie mieli ograniczone zaufanie do obcych. Pozostała im więc tylko rodzina. Ponieważ nie mieli własnych dzieci, oddali swojego pieska w ręce siostrzeńca starszej pani. Był on samotnym człowiekiem, więc obecność psa w domu na pewno przyniosłaby mu wiele szczęścia. Mężczyzna chętnie zaopiekował się Kajtkiem i postanowił dać mu tyle samo ciepła, ile miał u poprzednich właścicieli. Kajtek przez pewien okres czasu tęsknił za dawnymi właścicielami, szybko się jednak przystosował do nowego mieszkania i nowego pana. Przez pewien okres czasu miał z nim doskonały kontakt i był bardzo szczęśliwym zwierzątkiem. Niestety wszystko się zmieniło, kiedy jego właściciel zaczął mieć problemy w pracy. Szybko zaczął je odreagowywać, spożywając duże ilości alkoholu i wyżywając się na Kajtku za każdym razem, kiedy coś mu się nie powodziło. Na początku tylko na niego krzyczał, później również zaczął go bić i kopać po całym ciele. Przestawał mu również dawać regularnie jedzenie i zmuszał go do spania we własnych odchodach, które przestał sprzątać. Wszyscy sąsiedzi doskonale wiedzieli, że w domu właściciela dzieje się coś niedobrego, jednak nie zamierzali zareagować, bo to ponoć nie była ich sprawa. Mężczyzna znęcał się nad psem przez bardzo długi czas, jednak nikt nie ruszył nawet palcem, żeby jakoś rozwiązać ten problem. Pewnego dnia mężczyzna stracił pracę z powodu swojego alkoholizmu. Wrócił wtedy do pracy bardzo wściekły i od razu zaczął wyżywać się na Kajtku. Bardzo głośno na niego krzyczał i skopał go do nieprzytomności. Zgasił również na nim kilka papierosów i pociął jego ciało nożem kuchennym. Dopiero wtedy jeden z sąsiadów zareagował i wezwał policję, ponieważ krzyki właściciela przeszkadzały mu w spokojnej pracy. Policja bardzo szybko przyjechała na miejsce i aresztowała mężczyznę a psem zajęło się pogotowie weterynaryjne...
Kiedy Kajtek trafił do pogotowia, natychmiast zajęli się nim specjaliści. Próbowali zrobić wszystko, żeby tylko uratować biednego pieska. Niestety było już za późno. Pies miał zbyt wiele obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych. Ze łzami w oczach zdecydowali się go uśpić. Jedynym pocieszeniem dla nich był fakt, że Kajtek już nigdy nie będzie musiał doznać żadnego cierpienia ze strony złych ludzi... Sprawa Kajtka natychmiast trafiła do sądu. Stało się tak dzięki mediom, które nagłośniły sprawę oraz organizacjom zajmującym się ochroną zwierząt, które postanowiły się nią zająć. Wszyscy, którzy przejmowali się losem Kajtka, mieli nadzieję na wyrok więzienia. Przed sądem kat bardzo dobrze się bronił. Twierdził, że jest bardzo dobrym i lojalnym obywatelem państwa, który nigdy do tej pory nie dopuścił się żadnego czynu karanego przez prawo. Stwierdził też, że katując swojego psa nie uczynił w gruncie rzeczy nic złego, bo przecież to było tylko głupie zwierzę, które nie ma w Polsce takich praw, jakie przysługują ludziom. Sąd dał wiarę zeznaniom właściciela i wypuścił go na wolność bez żadnej kary. Stwierdził też, że nie wydarzyło się nic złego. Na szczęście organizacje broniące praw zwierząt nie poddały się i doprowadziły do drugiego procesu. Mężczyzna został w drugim procesie skazany na karę grzywny i 2 lata więzienia w zawieszeniu. Nadzieja na jakąkolwiek wyższą karę została niestety zaprzepaszczona. Mężczyzna nie wyraził również nigdy żadnej skruchy za czyn, którego się dopuścił...

Kajtek (opowiadanie)



Beata była powszechnie znaną i szanowaną dziennikarką pracującą w jednej z najważniejszych gazet w kraju. Problem polegał na tym, że krajowi, w którym mieszkała, dużo brakowało do standardów demokratycznych. Istniało tam kilka partii politycznych, ale praktycznie rządziła tylko jedna. Inne partie polityczne istniały tylko dla zachowania pozorów demokracji. Wszystkie wybory były fałszowane. Istniała tylko jedna telewizja, całkowicie podporządkowana władzy. Tylko nieliczne osoby (w większości członkowie partii) miały dostęp do internetu. Ludzie nie mogli otwarcie wypowiadać się w domu czy na ulicy- policja polityczna działała wszędzie. Powszechnym problemem stała się bieda, głód i brak wykształcenia wśród zwykłych ludzi- do zdobywania wiedzy mieli dostęp tylko "wybrańcy". Istniał tylko jeden legalny związek zawodowy, całkowicie podporządkowany władzy. Dla zachowania pozorów władze pozwoliły na utworzenie jednej, jedynej gazety, której dziennikarze cieszyli się w miarę dużą wolnością słowa. Właśnie w tej gazecie pracowała Beata. Była bardzo bystrą, ambitną i inteligentną dziennikarką. Zdobyła tym sobie powszechny szacunek wśród współpracowników i zwykłych ludzi. Jako główny cel swojej pracy postawiła sobie krytykę partii, która rządziła jej krajem. Atakowała każdą niedemokratyczną decyzję, krytykowała brak wolności w mediach i na ulicach, pochylała się nad każdym biednym, głodnym i zniszczonym przez władzę obywatelem. Część członków władzy (tak zwany "beton") uważała ją za zagrożenie, jednak większość darzyła ją osobistym szacunkiem, publicznie tylko twierdząc, ze jest nawiedzoną wariatką. Pewnego dnia Beatę odwiedził w domu nieznajomy człowiek. Powiedział jej, że jest członkiem nielegalnej opozycji działającej w podziemiu. Zaproponował jej współpracę. Miała pomóc opozycjonistom w tworzeniu nielegalnej gazetki, która miała być rozdawana ludziom za darmo. Beata zgodziła się bez chwili wahania. Uważała, że musi zrobić wszystko, by kraj, w którym mieszka, stał się demokratyczny. Zaczęła więc współpracę z opozycją, której spotkania odbywały się w piwnicy jednego z domów. Dzięki dostępowi do komputera i internetu zaczęli pisać i drukować nielegalną gazetkę, w której nawoływali ludzi do buntu i strajków a partię do oddania władzy w ręce zwykłych obywateli. Gazetkę roznosili po blokach, rozrzucali na ulicach miast i rozdawali ludziom spotkanym na ulicy. Pewnego dnia pracodawca Beaty dowiedział się o jej współpracy z opozycjonistami i zwolnił ją z pracy w gazecie. Spowodowało to protest wśród dziennikarzy i wściekłość wśród opozycjonistów. Nielegalna opozycja postanowiła wyjść na ulice miasta, by sprzeciwić się traktowaniu dziennikarki. Podczas przemarszu jedną z ulic opozycjonistom zagrodziła drogę policja. Doszło do bójki, podczas której część opozycjonistów została pobita i aresztowana a reszta rozgoniona. Wśród aresztowanych była również Beata, którą następnie więziono, bito i głodzono przez kilka dni. Kiedy została wypuszczona, okazało się, że w wyniku protestu dziennikarzy przywrócono ją do pracy. Ucieszyła się tym niezmiernie. Niestety jedna z jej koleżanek z opozycji znikła bez śladu. Wszyscy obawiali się najgorszego, ponieważ władze zawsze wypuszczali opozycjonistów po nielegalnych protestach, o ile przeżywali katowanie ich w więzieniach. Beata postanowiła opisać historię koleżanki w gazecie licząc, że w czymś to pomoże. Zdecydowała też, że będzie jeszcze silniej atakować władze kraju, aby dać im do zrozumienia, że nie są one w stanie złamać dziennikarki. Władze były zbulwersowane nowymi artykułami Beaty i postanowiły ostatecznie zamknąć jej usta. Członkowie partii wynajęli najlepszego płatnego zabójcę z jednego z bratnich krajów i zapłacili mu za zabójstwo kobiety. Zabójca przez kilka dni obserwował Beatę. Pewnego wieczoru zastrzelił ją, kiedy wracała z pracy do domu...
To zabójstwo spowodowało powszechne oburzenie nawet wśród ludzi, którzy do tej pory popierali partię. Najbardziej wściekli byli dziennikarze. Władze próbowały uspokoić obywateli, jednak nie udało jej się zapobiec fali protestów w całym kraju. Protesty te trwały nieprzerwanie przez kilka tygodni i doprowadziły do rozmów między partią a nielegalną do tej pory opozycją. W konsekwencji partia oddała władzę w ręce opozycji, która przeprowadziła pierwsze demokratyczne wybory w kraju. Wybory te były dopiero początkiem długiej drogi do demokracji, którą tak bardzo pokochała Beata...

Dziennikarka (opowiadanie)


Cześć!
Przepraszam, że ostatnio byłem praktycznie nieobecny w blogowym świecie. Niestety w majówkę dostałem zapalenia ucha. Jest to poważna i bolesna choroba, która nieleczona może doprowadzić nawet do głuchoty. Ze względu na irytujący ból, którego w tym przypadku nie da się zaleczyć środkiem przeciwbólowym, wolałem też unikać kontaktów z ludźmi.
Na szczęście stan zapalny ucha już jest za mną, natomiast w moim mieszkaniu pojawił się nowy domownik, dwuletnia kotka o imieniu Marzena. Kicia jest bardzo grzeczna, miła i lubi się przytulać. Jest dużo spokojniejsza od mojej poprzedniej kotki, Księżniczki, która miewała zadziorny charakterek. Wiadomo jednak, że każdy kot jest trochę inny. Marzenka powoli przyzwyczaja się do nowego otoczenia, a ja staram się dawać jak najwięcej miłości mojej nowej towarzyszce. Niedługo sprawdzimy, jak zareaguje na kilkudniowych gości w domu.
Moja lustrzanka sprawuje się całkiem dobrze, chociaż nie miałem ostatnio zbyt wielu okazji, aby jej używać. Ale może to dobrze, bo nie chciałbym zbyt szybko zajechać nowego sprzętu. Jak zawsze zdjęcia pojawiają się głównie na moim koncie na Instagramie. Tutaj wrzucam tylko zdjęcie Marzenki, żeby Wam ją pokazać. Powoli przymierzam się do wykonania kolejnego, małego kroku naprzód w mojej fotografii. Innymi słowy, zbieram kasę na konkretny cel i planuję go wkrótce osiągnąć. Mam nadzieję, że będziecie trzymali za to kciuki. :)
Przy okazji ostatniej choroby obejrzałem drugi sezon serialu "Sense8" wyprodukowanego przez stację Netflix. Serial ten opowiada o grupce ludzi z całego świata, którzy są połączeni ze sobą parapsychicznie. Szczerze mówiąc serial skradł moje serce już na etapie pierwszego sezonu. Realizacja tak wymagającego projektu musiała być dla jego twórców dużym wyzwaniem, ale sprostali mu w stu procentach. Moim skromnym zdaniem współczesne seriale coraz częściej wyprzedzają filmy kinowe, zaś Netflix jest mistrzem w ich realizacji. Drugi sezon "Sense8", pomimo pewnych trudności realizacyjnych, również uważam za bardzo udany. Mam szczerą nadzieję, że wkrótce pojawi się ciąg dalszy.

Powrót po przerwie



Od wieków ludzi fascynuje problematyka końca świata. Od zarania dziejów obserwujemy i uczestniczymy w katastrofach powodowanych przez naturę: trzęsieniach ziemi, wybuchach wulkanów, atakach fal tsunami, chorobach dziesiątkujących całe społeczności. Obecnie żyjemy w czasach ogromnego rozwoju nauki i każda z takich przyrodniczych tragedii ma swoje naukowe wyjaśnienie. Jednak dawniej, kiedy nie było dostępu do wiedzy o zjawiskach przyrody, którą mamy obecnie, wydarzenia te tłumaczono sobie najczęściej działaniem sił wyższych, na przykład gniewem bogów, który spadał na ludzi za ich złe uczynki. Stąd wyrósł mit, który szybko przeniósł się do wielu religii, mówiący o tym, że na końcu czasów na świat zejdzie największa spośród katastrof lub cała ich seria, która spowoduje zagładę naszej planety i całej ludzkości. Najbardziej znanym i badanym opisem końca świata jest jedyna prorocza księga Nowego Testamentu, Apokalipsa świętego Jana Apostoła. Jest ona przepełniona symbolami (przez co jest niejednoznaczna trudna do zrozumienia i bardzo różnorodnie interpretowana). Między innymi dzięki temu powstało w historii wiele nawiązań zarówno literackich jak i filmowych a jej treść wciąż budzi bardzo szerokie zainteresowanie i wiele interpretacji.
Temat końca świata poruszył między innymi Immanuel Kant w swojej rozprawie pod tytułem „Koniec wszystkich rzeczy”. Filozof postrzega tytułowy koniec po pierwsze jako zakończenie egzystencji istot czasowych, po drugie jako zaprzestanie istnienia przedmiotów możliwego doświadczenia. Koniec istnienia bytów fizycznych i czasowych jest jednocześnie początkiem życia bytów ponadzmysłowych. Czas zdaje się mieć tutaj ogromne znaczenie. Ostatnim dniem istnienia wszystkich istnień fizycznych podlegających czasowi ma być dzień sądu ostatecznego. Później miałaby zostać ustanowiona nowa Ziemia dla błogosławionych oraz piekło dla wszystkich potępionych. Dzień sądu byłby ostatnim dniem funkcjonowania czasu, po którym nastąpiłaby wieczność, w której doświadczalibyśmy skutków naszych wyborów oraz postępowań. Wieczne życie to nadzieja i marzenie ludzi od początku ich egzystencji. To wiara, że nasze życie nie kończy się tak po prostu, w chwili naszej śmierci, że trudzimy się i cierpimy na tym ziemskim padole po to, żeby doświadczać nieskończonego szczęścia „po drugiej stronie”. Kant w swoim dziele skupił się na religii chrześcijańskiej, ponieważ, tak samo jak większość współczesnych mu Europejczyków, był praktykującym chrześcijaninem. Jednakże mimo wszystko warto również zwrócić uwagę na wizje życia po śmierci zawarte w innych religiach, istniejących w przeszłości i obecnie na świecie. Każde wierzenie i każda religia obiecywały w ten lub inny sposób życie po śmierci. Nie zawsze był to wybór między piekłem a niebem. Taki jest zamysł przede wszystkim religii monoteistycznych. W religii staroegipskiej człowiek wędrował do zaświatów (potrzebował do tego swojego ciała, stąd też idea mumifikacji zwłok), w religii starożytnych greków dusza ludzka przepływała przez rzekę Styks do Hadesu, według hinduizmu oraz buddyzmu po śmierci dusze odradzają się na nowo w innych ciałach (przechodzą tak zwaną reinkarnację, czyli wędrówkę dusz).
Kant zastanawia się w swojej rozprawie, dlaczego chrześcijanie wyczekują tak przerażającego dla wielu z nich końca świata, jaki jest zawarty chociażby w Apokalipsie świętego Jana. Dostrzega odpowiedź w zepsuciu ludzkości, całym złu, jakie ją ogarnia. Dla moralnego upadku naszej cywilizacji jedynym rozumnym i sprawiedliwym rozwiązaniem zdaje się być, według Kanta, taki tragiczny dla większości spośród nas finał. W mojej opinii jest to jednakże akt bezradności wobec zła, z którym ludzie muszą obcować na co dzień. Większość moralnie prawych ludzi nie dysponuje dostatecznymi środkami do zwalczania niemoralnych zachowań, zaś te środki, które są do naszej dyspozycji, mogłyby wywołać wśród ludzi dobrego serca równie niemoralne zachowania. Jako teoretyczny przykład mogę podać człowieka, który dokonuje mordu na innym człowieku. Naturalną konsekwencją tego czynu powinna być kara stosowna do przewinienia. Jako człowiek moralny, nigdy nie podjąłbym się jednakże ukarania mordercy w taki sposób, aby dobitnie zrozumiał swój czyn. Sama myśl o tym, że miałbym popełnić okropną zbrodnię wzbudza we mnie obrzydzenie. Dlatego też, będąc bezradnym wobec sytuacji zastanej, musiałbym żywić nadzieję, że tak czy owak kara go nie ominie. Dlatego pozostawałaby mi wiara, że owego hipotetycznego mordercę nie ominie sprawiedliwa kara w innym świecie.
Kant dzieli koniec wszystkich rzeczy na trzy zasadnicze części: koniec naturalny, który jest zgodny z porządkiem moralnym celów boskiej mądrości, który w aspekcie praktycznym jesteśmy w stanie pojąć, koniec ponadnaturalny (czyli mistyczny) w porządku oddziałujących przyczyn, których nie rozumiemy oraz koniec przeciwnaturalny (czyli opaczny), spowodowany w przyszłości przez nas samych i nasze błędne pojmowanie celów ostatecznych.
Kant wyjaśnia nam, że nie jesteśmy w stanie pojąć ponadnaturalnego końca wszystkich rzeczy, ponieważ oznacza on koniec czasu, czyli w rezultacie koniec wszelkich zmian, które w określonym czasie następują. Nasz praktyczny umysł jest w stanie pojąć tylko to, co podlega czasowi, ponieważ sam proces myślenia zawiera następujące w czasie refleksje. Tymczasem fakt istnienia momentu, po którym przestaje istnieć czas i rozpoczyna się wieczne życie, jest według Kanta niemożliwy do pojęcia. W mojej ocenie nie jest to do końca słuszne przekonanie. Oczywiście, moim zdaniem, nie potrafię doświadczyć w obecnym życiu ani zmysłami ani rozumem wieczności, jednakże jestem w stanie sobie ją wyobrazić. Słowo „wyobrazić” nie jest w tym momencie synonimem słowa „unaocznić”, rozumiałbym je bardziej jako „pojąć”, „uświadomić sobie” (a nawet „przeżyć”- w sensie duchowym).
Koniec przeciwnaturalny to, według Kanta, ludzka głupota. Filozof uważa, że jedynym bytem obdarzonym prawdziwą pełnią mądrości jest Bóg. Człowiek może najwyżej do mądrości dążyć poprzez próby i częste wyznaczanie sobie nowych planów. Najlepszym ludzkim pragnieniem jest chęć posiadania mądrości, ale najwyższym wyrazem głupoty jest twierdzenie, że ową mądrość już się posiadło. Zgadzam się z tym osądem Kanta. Nie ma bowiem na świecie nic, co wymagałoby większej pracy, staranności i ciągłego rozwoju, niż ludzki umysł. Raz zdobyta wiedza nie jest nam dana na zawsze, również mądrość życiowa może ulec szybkiemu zatarciu, jeśli nie będziemy sobie o niej przypominać. Najprostszym przykładem może być człowiek, który opanował jakiś język obcy w stopniu perfekcyjnym. Jeśli uzna on, że sam fakt opanowania języka mu wystarcza i nie musi już więcej się go uczyć, szybko zapomni zdobytą dotychczas wiedzę, dziwiąc się po kilku latach, że przecież kiedyś tak dobrze znał ten język. Ćwiczenie umysłu przez ciągłe zdobywanie nowej wiedzy i mądrości, rozwija go bardziej niż nieefektywne spoczywanie na laurach po wykonanej pracy.
Pod koniec swojej rozprawy Kant chwali chrześcijaństwo za pewien liberalny sposób myślenia w sprawie nakazów, oraz karania i nagradzania ludzi za ich uczynki. Bóg chrześcijański bowiem w jego mniemaniu nie nakazuje swoim wyznawcom wykonywania jakichkolwiek poleceń lub niewykonywania rzeczy niesłusznych z wiarą. Oczekuje się od chrześcijanina dobrego postępowania, ale w rezultacie i tak wszystko zależy od jego wolnej woli. Chrześcijanin spełnia dobre uczynki chętnie, bez żadnego przymusu i z własnej inicjatywy. System kar i nagród nie ma służyć wymogowi posłuszeństwa (kary) ani wynajmowaniu ludzi do życia w zgodzie z prawidłami religii (nagrody). Kary są raczej przestrogami przed szkodliwą konsekwencją przekraczania prawa, zaś nagrody są wyrazem miłości, która towarzyszy zarówno Bogu jak i jego wyznawcom. Zgadzam się z tezą Kanta, że nasza religia nie narzuca żadnych ostatecznych powinności wierzącego wobec Boga. Ludzie, którzy przyznają się do wiary chrześcijańskiej, postępują w swoim życiu bardzo różnie, nie ma tutaj żadnego przymusu jednoznacznie nakazującego lub zakazującego jakichś działań, chociaż oczywiście niektóre ludzkie uczynki są ganione jako niezgodne z zasadami wiary. Żadna uznawana przez kościół kara nie jest jednak ostateczna. Każdy chrześcijanin może zrozumieć swoje przewinienie i odpokutować za nie, o ile taka jest jego wolna wola.
W wielu religiach pojawia się motyw końca świata, ostatecznej zagłady panującego status quo i pojawienia się nowej, nieznanej nam rzeczywistości. Niemal każda religia zakłada istnienie jakiejś formy życia po śmierci, obiecując jej wyznawcom, że ich życie doczesne nie jest na daremne a jakaś ich cząstka będzie istnieć wiecznie. W dzisiejszym świecie coraz większą popularność zyskuje ateizm, który ma swoją słabą oraz silną odmianę[1]. Ateiści żywią przekonanie, że Bóg nie istnieje, religie natomiast mają głównie psychologiczne znaczenie dla ich wyznawców. Jednakże religia nigdy nie straciła na sile i znaczeniu, dla wielu ludzi jest największą podporą w życiu i trudnych sytuacjach, jakie ich spotykają. Czy ludzie religijni ulegają zbiorowym halucynacjom i istnieje tylko fizycznie namacalny świat? Może jednak istnieje jakiś byt transcendentny, do którego dążenie jest sensem i celem ludzkiej egzystencji? Jak w rzeczywistości będzie wyglądał koniec naszego ziemskiego świata? Czy istnieją piekło i niebo, a jeśli tak, to jak wyglądają? Jest tylko jedna pewna odpowiedź na te pytania: o wszystkim przekonamy się dopiero po nieuchronnej śmierci.


Bibliografia: Immanuel Kant, Koniec wszystkich rzeczy. O niedawno powstałym, wyniosłym tonie w filozofii, Wydawnictwo Comer, Toruń 1996


[1] Ateizm słaby (ateizm negatywny, neutralny), oznacza brak wiary w istnienie Boga bez kategorycznego przekonania o niemożliwości jego istnienia. Tymczasem ateizm silny (ateizm pozytywny), całkowicie wyklucza możliwość istnienia Boga.


Koniec świata według Immanuela Kanta

Cześć! :)
Ponieważ wielkimi krokami zbliża się majówka, postanowiłem podrzucić bardziej lekki temat niż zazwyczaj i podzielić się z Wami moimi zdjęciami oraz krótkimi przemyśleniami na temat mojej przygody z lustrzanką. Zapewne część z Was zagląda na mój profil na Instagramie (a jeśli ktoś jeszcze nie był, zawsze może kliknąć w link, który znajduje się po prawej stronie mojego bloga). Wiem jednak, że wiele osób w ogóle nie zagląda na ten portal, dlatego właśnie będzie dzisiaj kilka moich zdjęć na blogu.
Na pierwszy ogień wezmę moje zdjęcia makro. Zacząłem je robić moim smartfonem w czasach, kiedy jeszcze nie miałem lustrzanki. Kiedy ją sobie kupiłem, zauważyłem sporą różnicę jakościową moich zdjęć makro i różnicę w łatwości ich wykonania. Nie będę się tu zbytnio rozwodził o przyczynach tych różnic, ponieważ jest ich kilka. Powiem tylko, że ilość megapikseli w aparacie nie zawsze decyduje o jakości ostatecznego efektu. Zdjęcia makro wciąż są dla mnie dużym wyzwaniem, ale ostatnio to wyzwanie stało się troszkę mniejsze. Można powiedzieć, że moje zdjęcia makro przeszły od etapu fotograficznych koszmarków do etapu "wyszło średnio na jeża, ale internet przyjmie wszystko".




Kolejne zdjęcia, którymi chciałbym się pochwalić, są moje zdjęcia architektury. Wiem, że być może fotografia architektury nie jest zbyt wymagająca i każdy może zrobić dobre zdjęcie budynku, o ile pamięta o pewnych podstawowych zasadach. Muszę jednak przyznać w tym momencie, że dobrze rozumiem, dlaczego fotografowie zachwalają obiektywy o ogniskowej 50 mm. Chociaż póki co używam obiektywu zmiennoogniskowego, ostatnio coraz poważniej myślę nad kupnem stałoogniskowego obiektywu 50 mm do mojego aparatu.


Od kiedy kupiłem lustrzankę, niestety coraz rzadziej robię zdjęcia kolejowe. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego fotografię kolejową uprawiają w dużej mierze kolejarze, ewentualnie prawdziwi fani kolei, którzy bardzo dużo podróżują i mają dostęp do miejsc, do których zwykły śmiertelnik nigdy nie wejdzie. Cykanie fotek kolejowych smartfonem jest w miarę łatwe. Jeśli jednak chciałbyś się postarać, to dużym wyzwaniem może się okazać zdobycie takiego kadru, który okazałby się interesujący dla ludzi. Tym niemniej jeszcze nie złożyłem broni. Być może uda mi się jeszcze cyknąć zdjęcie kolejowe z prawdziwego zdarzenia.

Przyznam się szczerze, że zdarza mi się robić jeszcze zdjęcia portretowe niektórym spośród moich kolegów, o ile mnie o to wyraźnie poproszą. Nie mam jednak zwyczaju przechwalania się nimi publicznie. Oddaję je do dyspozycji tych kolegów, żeby robili z nimi, na co tylko mają ochotę. I cieszę się, kiedy jakieś zdjęcie trafi na profilowe na Facebooku.
Niedługo zaczyna się majówka i znów będę miał okazję wyruszyć w podróż z moim aparatem. Mam nadzieję, że Wasza majówka również okaże się udana. :)

To, co mnie na prawdę kręci (fotograficznie)



Kiedy wybrałem się na studia, poznałem pewnego chłopaka o imieniu Michał. Był on człowiekiem niezwykle wrażliwym i uczuciowym, czym zwracał na siebie uwagę wszystkich swoich znajomych. Każde smutne wydarzenie, które działo się w jego życiu, odciskało na nim duże piętno. Ponadto angażował się emocjonalnie w każdą zawartą na studiach znajomość oraz w działalność studencką (uczestniczył w wielu kołach naukowych na uniwersytecie). Był również obdarzony silną empatią. Nie potrafił przejść obojętnie obok żadnej cierpiącej osoby. Pomagał innym nawet wówczas, kiedy zachodziło duże prawdopodobieństwo, że pomoc ta nie zostanie dobrze wykorzystana. Jedynym jego problemem był fakt, że łatwo się denerwował, przez co łatwo popadał w konflikty z ludźmi. Bardzo polubiłem tego chłopaka, który od strony psychicznej bardziej przypominał kobietę. Po jakimś czasie zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Wtedy też Michał wyznał mi, że jest wszechstronnym artystą. Pisał wiersze, malował obrazy i grał na fortepianie. Fakt, że ma artystyczne upodobania, wcale mnie nie zaskoczył. Zdziwiło mnie natomiast jego pierwsze zaproszenie na wystawę jego obrazów w jednej z gdańskich galerii artystycznych. Widziałem obrazy Michała kilkakrotnie i musiałem przyznać, że chłopak ma talent. Jakiś czas później zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że dał mi do przeczytania swoje wiersze. Zaznaczył przy okazji, że opisuje w nich swoje prawdziwe marzenia i najskrytsze marzenia, pokazuje samego siebie. Z przyjemnością pożyczyłem od niego jego poezje, pamiętając, jak piękne były jego obrazy. Kiedy zacząłem czytać jego twórczość, doznałem wielkiego szoku. Okazało się, że Michał miał duże problemy z własną tożsamością. Czuł się bardziej kobieta niż mężczyzną, pragnął zmienić płeć i stać się inną osobą. Marzył o tym, żeby spotykać się z mężczyznami. Jako facet Michał musiał udawać kogoś, kim tak na prawdę nie jest i to było jego największą życiową udręką. Jego wyznania były dla mnie niezwykle przerażające. Nie wiedziałem, co myśleć o swoim koledze, ani co on myśli o mnie. Obawiałem się, że za bardzo się do siebie zbliżyliśmy a on mógł chcieć ode mnie czegoś więcej, niż ja mogę mu dać. Kiedy oddawałem mu jego wiersze, powiedziałem mu o swoich obawach. Powiedział mi, że nie muszę się o nic martwić, bo nie jestem w jego typie. Wkrótce Michał ukończył studia i nasze kontakty znacznie się rozluźniły. Jakiś czas później, podczas przerwy w zajęciach na uczelni, siedziałem na patio z koleżanką i paliłem papierosa. Nagle usłyszałem znajomy, męski głos. Odwróciłem się i doznałem szoku. Zobaczyłem Michała przebranego za kobietę. Miał na sobie sukienkę, makijaż i ciemną perukę. Kiedy wypowiedziałem jego imię, stwierdził, że nie nazywa się już Michał tylko Magda. Powiedział, że nie potrafił już dłużej być mężczyzną i musiał to zmienić. Dlatego przebierał się za kobietę, a w najbliższym czasie wybierał się do szpitala na operację zmiany płci. Długo zbierał na nią pieniądze organizując wystawy swoich obrazów. Poza tym od niedawna spotykał się z chłopakiem, który akceptował go takim, jaki jest...
Od tamtej pory nie widziałem Michała ani razu. Mam tylko szczerą nadzieję, że bez względu na to, co robi, jest szczęśliwy...

Kobieta w męskiej skórze (opowiadanie)