Marta była normalną, zdrową i szczęśliwą dziewczyną. Miała mnóstwo marzeń i planów na życie. Była bardzo dobrą uczennicą i niezwykle otwartą, przyjacielską osobą. Kochała życie i świat całą duszą i starała się dzielić tą miłością z innymi ludźmi, przekazując im codziennie swój uśmiech i dobry nastrój, i pomagając innym na każdym kroku. Marta nie tylko kochała, ale i była kochana przez wszystkich ludzi, którzy ją otaczali. Jej radość życia udzielała się wszystkim ludziom wokół niej. Marta miała również wspaniałą, kochającą rodzinę, na którą zawsze mogła liczyć...
Niestety po jakimś czasie okazało się, że jej matka stała się wobec niej strasznie zaborcza i apodyktyczna. Stało się tak niedługo po wejściu Marty w wiek dojrzewania, kiedy dziewczynę zaczęli interesować jej koledzy. Jej matka zaczęła kontrolować każdy aspekt życia córki. Nieustannie pilnowała, czy dziewczyna się uczy, wypytywała jej koleżanki o życie szkolne swojej córki, sprawdzała dokładnie, kim są jej koledzy ze szkoły, robiła jej awantury o każde spóźnienie ze szkoły. Kontrolowała również skrupulatnie jej kontakty z przyjaciółmi. Kiedy wychodziła na dyskotekę, do kina lub na spacery, dzwoniła na jej telefon co 10 minut, aby sprawdzić, co jej córka robi i, kiedy wróci do domu. Dziewczyna miała zakaz samotnych wyjazdów na wakacje, robiła to wyłącznie w towarzystwie swojej matki. Po jakimś czasie matka nasiliła swoją inwigilację przyjaciół Marty. Wybierała jej osoby, z którymi powinna się przyjaźnić, a które powinna omijać z daleka. Atakowała też każdego chłopaka, którego Marta poznała, bez względu na stopień ich znajomości z dziewczyną, czym zrażała ich wszystkich do siebie i swojej córki. W wakacje między drugą a trzecią klasą liceum kobieta kazała córce pójść do pracy sezonowej, aby nauczyła się pracować i zarabiać na siebie. Dziewczyna wykonała posłusznie jej polecenie. Wkrótce jednak okazało się, że jej matka nie ma zamiaru pozwolić córce na odłożenie słusznie zarobionych pieniędzy na własne wydatki. Zabrała jej wszystko co do grosza. Wtedy dziewczyna wreszcie nie wytrzymała i zrobiła matce olbrzymią awanturę. Matka po raz pierwszy w życiu uderzyła swoją córkę w twarz. Dziewczyna wybiegła z domu i nie wracała przez kilka godzin. Po powrocie obiecała matce, że natychmiast po zdaniu matury wyjedzie z domu i zerwie kontakt z matką. Powiedziała jej również, że nie potrafi jej już kochać. Słowa te spowodowały, że matka przestała kontrolować swoją córkę licząc, że może zmieni ona jeszcze zdanie na jej temat...
Dziewczyna jednak spełniła swoją obietnicę tuż po zdaniu matury. Wybrała się na studia do innego miasta. Zamieszkała w domu studenckim i dodatkowo podjęła pracę, aby móc się samotnie utrzymać w obcym mieście. Była dobrą studentką i pracownicą. Nigdy nie miała problemów z nauką, więc dodatkowe zajęcie nie było dla niej dużym obciążeniem. Tak jak obiecała, nie odzywała się również do matki. Miała jednak nadzieję, że pozbędzie się ona swoich obsesji i być może kiedyś nawiążą ze sobą zdrowe kontakty. Życie jednak zdecydowało inaczej. Matka nie tylko nie pozbyła się swojej obsesji na temat córki, ale jeszcze ją nasiliła. Wielokrotnie dzwoniła do akademika, próbując skontaktować się z córką. Kiedy to się nie powiodło, zadzwoniła do psychiatry. Zaczęła mu opowiadać, że jej córka jest osobą ciężko chorą psychicznie i potrzebuje leczenia w zakładzie psychiatrycznym. Miała nadzieję, że w ten bardzo brutalny sposób będzie mogła nadal kontrolować swoją córkę. Jej opowieść była na tyle przekonująca, że lekarz zdecydował o umieszczeniu Marty w zakładzie zamkniętym. Wkrótce pod dom studencki podjechała karetka pogotowia, a jej załoga zabrała dziewczynę siłą do szpitala. Dziewczyna oczywiście broniła się z całych sił, jednak ratownicy podali jej za pomocą zastrzyku lekarstwo na uspokojenie. Dziewczyna wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, gdzie podawano jej silne środki otępiające i posłano ją na terapię psychologiczną, co miało ją wyleczyć z rzekomej choroby. Do zakładu często przychodziły jej koleżanki ze studiów, przerażone tym, co się stało z dziewczyną oraz jej obecnym stanem. Doskonale wiedziały, że jaj koleżanka jest zdrowa, próbowały o tym nawet przekonać dyrekcję szpitala. Jednak wszelkie próby spaliły na panewce. Okazało się, że do szpitala dzwoniła często matka dziewczyny, która na lekarzach sprawiała wrażenie prawdomównej, znającej się na chorobie swojej córki, osoby. Wkrótce matka zaczęła również odwiedzać swoją córkę. Tym razem wiedziała już, że dziewczyna, której lekarze podają lekarstwa na rzekomą chorobę, będzie jej całkowicie posłuszna. Przy najbliższej okazji zabrała Marcie wszystkie pieniądze, które ta zdążyła zaoszczędzić... Wkrótce cała sprawa ujrzała światło dzienne, ponieważ koleżanki Marty nagłośniły ją za pomocą mediów. Co prawda lekarze i matka zaprzeczali wszystkiemu, jednak w sprawę zaangażowała się reszta rodziny dziewczyny oraz jej dawni koledzy z liceum. Wyszło na jaw, że dziewczyna jest całkowicie zdrowa. Marta została wypuszczona ze szpitala, który musiał zapłacić jej olbrzymie odszkodowanie. Jej matka trafiła do więzienia a lekarze, którzy przyczynili się do gehenny dziewczyny, stracili pracę i prawo wykonywania zawodu. Marta zamieszkała u swojej dalszej rodziny, gdzie powoli dochodziła do siebie...

Matczyne obsesje (opowiadanie)



Kajtek znalazł się w domu starszego małżeństwa, kiedy był jeszcze małym szczeniakiem. Jego właściciele zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia. Dbali o niego, jak o członka własnej rodziny. Piesek wyczuwał ich wielką miłość i z radością ją odwzajemniał. Kajtek doskonale wyczuwał, w jakim nastroju są jego właściciele. Zawsze, kiedy byli radośni, zapraszał ich do wspólnej zabawy, która tylko potęgowała w nich poczucie szczęścia. Natomiast, kiedy byli smutni, przychodził do nich na słodkie pieszczoty, które z radością odwzajemniali. Starsi ludzie byli bardzo szczęśliwi ze swoim kochanym pieseczkiem i za nic w świecie nie zamieniliby go na inne zwierzątko...
Jakiś czas później małżeństwo zaczęło poważnie podupadać na zdrowiu. Choroba na poważnie zadomowiła się w ich organizmach i odczuwali coraz większy oddech śmierci na plecach. Dlatego postanowili, że muszą oddać swojego małego, kochanego pieska w odpowiednie ręce, aby po ich śmierci nie został sam. Żadne organizacje ani obcy ludzie nie wchodzili w grę. Starsi ludzie mieli ograniczone zaufanie do obcych. Pozostała im więc tylko rodzina. Ponieważ nie mieli własnych dzieci, oddali swojego pieska w ręce siostrzeńca starszej pani. Był on samotnym człowiekiem, więc obecność psa w domu na pewno przyniosłaby mu wiele szczęścia. Mężczyzna chętnie zaopiekował się Kajtkiem i postanowił dać mu tyle samo ciepła, ile miał u poprzednich właścicieli. Kajtek przez pewien okres czasu tęsknił za dawnymi właścicielami, szybko się jednak przystosował do nowego mieszkania i nowego pana. Przez pewien okres czasu miał z nim doskonały kontakt i był bardzo szczęśliwym zwierzątkiem. Niestety wszystko się zmieniło, kiedy jego właściciel zaczął mieć problemy w pracy. Szybko zaczął je odreagowywać, spożywając duże ilości alkoholu i wyżywając się na Kajtku za każdym razem, kiedy coś mu się nie powodziło. Na początku tylko na niego krzyczał, później również zaczął go bić i kopać po całym ciele. Przestawał mu również dawać regularnie jedzenie i zmuszał go do spania we własnych odchodach, które przestał sprzątać. Wszyscy sąsiedzi doskonale wiedzieli, że w domu właściciela dzieje się coś niedobrego, jednak nie zamierzali zareagować, bo to ponoć nie była ich sprawa. Mężczyzna znęcał się nad psem przez bardzo długi czas, jednak nikt nie ruszył nawet palcem, żeby jakoś rozwiązać ten problem. Pewnego dnia mężczyzna stracił pracę z powodu swojego alkoholizmu. Wrócił wtedy do pracy bardzo wściekły i od razu zaczął wyżywać się na Kajtku. Bardzo głośno na niego krzyczał i skopał go do nieprzytomności. Zgasił również na nim kilka papierosów i pociął jego ciało nożem kuchennym. Dopiero wtedy jeden z sąsiadów zareagował i wezwał policję, ponieważ krzyki właściciela przeszkadzały mu w spokojnej pracy. Policja bardzo szybko przyjechała na miejsce i aresztowała mężczyznę a psem zajęło się pogotowie weterynaryjne...
Kiedy Kajtek trafił do pogotowia, natychmiast zajęli się nim specjaliści. Próbowali zrobić wszystko, żeby tylko uratować biednego pieska. Niestety było już za późno. Pies miał zbyt wiele obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych. Ze łzami w oczach zdecydowali się go uśpić. Jedynym pocieszeniem dla nich był fakt, że Kajtek już nigdy nie będzie musiał doznać żadnego cierpienia ze strony złych ludzi... Sprawa Kajtka natychmiast trafiła do sądu. Stało się tak dzięki mediom, które nagłośniły sprawę oraz organizacjom zajmującym się ochroną zwierząt, które postanowiły się nią zająć. Wszyscy, którzy przejmowali się losem Kajtka, mieli nadzieję na wyrok więzienia. Przed sądem kat bardzo dobrze się bronił. Twierdził, że jest bardzo dobrym i lojalnym obywatelem państwa, który nigdy do tej pory nie dopuścił się żadnego czynu karanego przez prawo. Stwierdził też, że katując swojego psa nie uczynił w gruncie rzeczy nic złego, bo przecież to było tylko głupie zwierzę, które nie ma w Polsce takich praw, jakie przysługują ludziom. Sąd dał wiarę zeznaniom właściciela i wypuścił go na wolność bez żadnej kary. Stwierdził też, że nie wydarzyło się nic złego. Na szczęście organizacje broniące praw zwierząt nie poddały się i doprowadziły do drugiego procesu. Mężczyzna został w drugim procesie skazany na karę grzywny i 2 lata więzienia w zawieszeniu. Nadzieja na jakąkolwiek wyższą karę została niestety zaprzepaszczona. Mężczyzna nie wyraził również nigdy żadnej skruchy za czyn, którego się dopuścił...

Kajtek (opowiadanie)