Na początku był chaos. Ludzie uciekają w popłochu, żołnierze strzelają na oślep. Nagle nastąpił Wielki Wybuch. Szczątki ludzkich ciał wirują bezwładnie w powietrzu. Później narodziły się gwiazdy. Żołnierze strzelają do mężczyzn, kobiet i dzieci. Wokół gwiazd zaczęły krążyć planety. Bezbronni ludzie padają, jak muchy. Wkrótce powstała Ziemia. Bezbronny starzec pada na kolana przed żołnierzem błagając o litość. Na Ziemi narodził się człowiek. Żołnierz strzela starcowi w głowę.
Chaos. Początek i koniec. Alfa i omega. Życie i śmierć...

Chaos


Ostatnio pociągnąłem dość mocno temat religii, więc dzisiaj pora skupić się na czymś zupełnie innym. Od jakiegoś czasu bardzo głośno jest w Trójmieście o Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, która ułatwia mieszkańcom podróż na lotnisko w Gdańsku, jak również na Kaszuby. Ulegając nowej modzie, postanowiłem wielokrotnie przetestować naszą nowość podróżniczą.
Musicie wiedzieć, że uwielbiam podróżować po Polsce. Robię to zawsze, kiedy jest to możliwe. Szczególnie fascynuje mnie podróżowanie koleją. Dlatego w ostatnim czasie stałem się bardzo chętnym i częstym pasażerem kolei z Trójmiasta na Kaszuby. Co prawda połączenie Gdynia- Kościerzyna funkcjonuje już od lat, jednak ostatnio dołączyła do niej linia Gdańsk Główny- Kartuzy przez lotnisko. Została ona w dużej mierze zbudowana zupełnie od nowa. Linie te częściowo pokrywają się ze sobą, można więc spokojnie dojechać z przesiadką z Gdańska do Kościerzyny. Oczywiście można również dostać się z Gdańska do Gdyni przez lotnisko, bezpośrednim połączeniem. Jako osoba, która wykorzystała każdą z tych opcji, muszę powiedzieć szczerze, że podróżowanie tą koleją było dla mnie bardzo przyjemne. Pociągi są nowoczesne i wygodne, trasa jest piękna i malownicza, podróżuje się szybko. Oczywiście zdarzają się opóźnienia pociągów. Zdarzają się również inne problemy, które są często opisywane przez ludzi. Jednak na początku każda inwestycja musi radzić sobie z problemami, a najlepszą naukę wyciąga się zawsze na własnych błędach. Dlatego trzymam kciuki za nową kolej na Pomorzu i mam nadzieję na jej rozwój. Zwłaszcza, że korzysta z niej coraz więcej ludzi. Mam też nadzieję, że prawdziwą okaże się pogłoska, że obecna linia do Kartuz zostanie przedłużona do Sierakowic. Myślę, że okaże się to słusznym wyborem, zwłaszcza w okresie letnim. Będzie to duże ułatwienie dla turystów, dla których kolej zawsze jest dobrą opcją. Gorąco kibicuję naszej kolei. Ostatnimi czasy widzę, że warto to robić.
Na koniec przesyłam Wam kilka zdjęć z moich wojaży kolejowych na Kaszuby:

Moje wojaże kolejowe na Kaszuby (przemyślenia)




Jacek zawsze uważał, że najłatwiej jest być grzesznikiem wśród ludzi świętych. Właśnie dlatego kiedyś został ministrantem. Zawsze pociągało go to, co grzeszne, a w kościele zawsze znajdował najwięcej pokus do grzechu. Z perspektywy czasu uznał, że w jego wypadku najciemniej zawsze było pod krzyżem…
Kiedy dostał propozycję od szkolnego katechety, żeby zostać ministrantem, nie miał żadnych oporów. W kościele wyrobił sobie opinię osoby pobożnej, bogobojnej, niemalże świętej. Według księży i zakonnic byłem idealnym kandydatem na księdza. Nikt inny nie nadawałby się ta dobrze do tej funkcji, jak on. Nic nie mogło zmienić tej wspaniałej opinii o nim, nawet pogłoski, jakie czasami dochodziły do kogoś o jego grzesznym życiu. W końcu „on jest święty”, a w towarzystwie takich ludzi zawsze znajdzie się jakaś zazdrosna osoba. Opinia świętego pozwalała mu działać w niemal pełnej konspiracji. Zawsze znalazło się jakieś wino mszalne do wypicia z kolegami spoza kościoła lub jakieś pieniądze z datków na tacę do kradzieży. Często wzbogacał się również na kolędach, wynosząc z prywatnych domów różne, mniejsze lub większe fanty. Chętnie wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję. Przeważnie nikt nawet nie sprawdzał, czy wszystko się zgadza. Zakonnice nie miały żadnych oporów, aby zostawiać pod opieką tak wspaniałego człowieka zakrystię razem ze wszystkimi jej dobrami. Nikt też nie przypuszczał, że w trakcie wizyty duszpasterskiej mogłoby dochodzić do jakichkolwiek kradzieży. Jednak nawet wtedy, kiedy ktoś coś zauważył, Jacek był ostatnim możliwym podejrzanym. Jego świętoszkowate zachowanie na pokaz, czyli ciągłe chodzenie ze złączonymi dłońmi, częste klęczenie pod krzyżem, ciągłe „modlitwy” w kościele, było doskonałą zasłoną dymną. Dziwiła go wielka naiwność ludzi wierzących. Ufność, że Jacek jest święty, nie zgasła u nich nigdy w czasie jego obecności w kościele. Uznawał jednak, że naiwność jest niezbywalną częścią wiary, której trudno byłoby się pozbyć bez ostatecznych dowodów jego winy. W każdym razie on, jako niewierzący, nigdy nie miał problemów z przesadną ufnością wobec ludzi...
Jednak z biegiem czasu Jacek był coraz bardziej zmęczony udawaniem świętoszka, którym nigdy nie był. Chciał być prawdziwym sobą na całego, zakosztować grzechu bez obawy o dekonspirację. Poza tym męczyło go już granie przed ludźmi kogoś, kim nie jest. Nigdy nie chciał być aktorem na dłuższą metę. Dlatego pewnego dnia odszedł z kościoła bez słowa. Zaskoczył w ten sposób wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy kiedyś przepowiadali mu, że zostanie księdzem. Jednak wszystkie pytania o powody swojego odejścia zbywał milczeniem. Całkowicie odsunął się od ludzi kościoła, żeby uniknąć dalszych natrętnych pytań.

Upadły ministrant (opowiadanie)


Opowiadanie dedykuję wszystkim, którzy uważnie przeczytali poprzedni wpis na tym blogu. :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Był bardzo wierzącym człowiekiem. Religia i kościół zajmowały bardzo ważne miejsce w jego życiu. Praktycznie od zawsze marzył o kapłaństwie. Obserwował księży ze swojej parafii licząc na to, że kiedyś będzie jednym z nich. Jednak jego rodzice i dwaj bracia byli w przeciwieństwie do niego zdeklarowanymi ateistami. Często wyśmiewali się z niego i jego religijności nazywając go czarną owcą rodziny. On jednak nigdy się tym nie przejmował. Zaangażował się w służbę Bogu do tego stopnia, że wkrótce kościół stał się jego drugim domem. Kiedy tylko skończył liceum, złożył papiery do seminarium duchownego. Wiedział doskonale, jak na tę wieść zareaguje jego rodzina, dlatego też utrzymywał ten fakt w tajemnicy tak długo, jak tylko to było możliwe. Powiedział rodzicom o wszystkim telefonicznie, tuż po przeprowadzce do seminarium. Oczywiście wzbudziło to w nich dziką wściekłość. Kazali mu natychmiast wracać do domu, jednak nie posłuchał ich. Rodzice pojechali więc do seminarium i próbowali się do niego dostać. W końcu syn wyszedł do nich. Okazało się, że rodzice w ogóle nie zamierzali z nim rozmawiać. Chcieli go tylko zabrać do domu, gdzie planowali wybyć mu z głowy studia w seminarium duchownym. On jednak nie miał najmniejszego zamiaru wracać do domu. Rodzice zagrozili mu więc, że następnym razem odwiedzą go jego dwaj bracia i inaczej z nim porozmawiają. Znając swoich braci, spodziewał się ostrej bójki. Nie odezwał się jednak. Bez słowa wrócił do budynku seminarium. Tam okazało się, że pośrednimi świadkami jego rozmowy z rodzicami było kilku jego kolegów i jeden z księży- wykładowców. Opowiedział im więc o swojej rodzinie i o tamtej rozmowie. Obiecali mu, że w razie czego pomogą mu obronić się przed jego braćmi. Następnego wieczoru, kiedy modlił się w swoim pokoju, usłyszał głośne pukanie do drzwi. Z niepokojem w sercu powoli je otworzył. Na szczęście za drzwiami stała grupka jego kolegów z roku. Oznajmili mu, że wyjaśnili sobie wszystko z jego braćmi i, że jego rodzinka będzie musiała jeszcze raz przemyśleć sobie swój stosunek do niego, jego wiary i studiów w seminarium. Kilka dni później otrzymał list od swoich rodziców. Stwierdzili w nim jednoznacznie, że musi wybrać pomiędzy nimi a kapłaństwem. List ten wywołał w nim szok i wielki smutek. Wiedział bowiem, że nie jest w stanie zrezygnować z raz obranej przez siebie drogi, która jest dla niego w końcu całym jego życiem. Pomimo, że stracił rodzinę, zyskał coś, co było jego zdaniem dużo cenniejsze: sens własnego życia...
Święcenia kapłańskie były dla niego wyjątkowym przeżyciem. Żałował, że nie pojawił się na nich nikt z jego rodziny. Uważał, że tak śliczna i cudowna w swojej oprawie uroczystość mogłaby ich przekonać do tego, co chce robić w życiu. Wkrótce okazało się, że jest wręcz urodzonym księdzem. Dzięki temu, jak rozmawiał z ludźmi i co robił dla kościoła, stał się wkrótce wielkim autorytetem wśród miejscowej społeczności. Często powtarzał sobie, że teraz jego rodziną są wszyscy wierzący z jego parafii i to podnosiło go na duchu. Czasem tylko smucił się na myśl o swoich rodzicach i braciach. Wiedział aż za dobrze, że nie ma żadnego wpływu na innych ludzi, ale czasami łudził się myślą, że może jednak kiedyś się do niego odezwą i podadzą mu ręce na zgodę. Pewnego dnia pojawiła się w kościele pewna dziewczyna, która wydawała mu się wyjątkowo znajoma. Powiedziała mu, że jest jego bratanicą i, że jest całkowicie po jego stronie. Poprosiła go też o możliwość utrzymywania ze sobą kontaktu. Po raz pierwszy od dawna ktoś sprawił, że czuł on się na prawdę szczęśliwy. Zyskał kontakt z niewielką częścią rodziny, tak bardzo jednak ważną dla niego. Jakiś czas później dowiedział się, że jego bratanica wybrała stan zakonny. Nie wyjawiła mu, jak na tę wieść zareagował jej ojciec. Spodziewał się jednak po nim bardzo surowej reakcji. On zaś każdego wieczoru modlił się o to, aby jego rodzina zmieniła się na lepsze...

Ksiądz (opowiadanie)



"Zaroiło się w sadach od łez tęczowych i zawieruch --
Z drogi! -- Idzie poeta -- niebieski wycieruch!
Zbój obłoczny, co z światem jest -- wspak i na noże!
Baczność! -- Nic się przed takim uchronić nie może!"

Bolesław Leśmian, "Poeta"

Niedawno przykuł moją uwagę ten fragment wiersza Bolesława Leśmiana. Głównie ze względu na słowa "niebieski wycieruch", które z jakiegoś powodu bardzo mi się spodobały. Wiersz zachęcił mnie do zastanowienia się nad tym, kim jest dla mnie artysta oraz, czy ja mógłbym nazwać siebie artystą. Na drugą część pytania mógłbym od razu odpowiedzieć jednoznacznie: nie. Nigdy nie uważałem siebie za artystę, zawsze uważałem też, że prawdziwa sztuka powinna być wielka, wyniosła i nieosiągalna dla zwykłych ludzi. Artysta jest, moim skromnym zdaniem, rzemieślnikiem, który opanował swój fach do perfekcji i poprzez swoje wielkie dzieła przemawia z góry do ludzi, nauczając ich, co jest dobre lub złe. Z jego dzieł każdy wyciąga coś dla siebie, zaś wielorakość ich interpretacji wciąż zaskakuje na nowo. Nigdy nie uważałem siebie za artystę i chyba nie chciałbym próbować zbliżyć się do takiego ideału. 
Wiem, obecnie uważa się, że każdy może być artystą i wszystko może być sztuką. W dzisiejszych czasach można nawet wystawić w galerii puszkę z własną kupą i nazwać to dziełem sztuki. I zapewne wiele osób się tym zachwyci. Jeśli ktoś ma taką wizję artysty i sztuki... to chyba bliżej mi do niej, niż do mojej własnej wizji. Chciałbym Was ostrzec, że na tym blogu będę często prowokował. Mam nadzieję, że pojawi się tutaj co najmniej kilka poważnych dyskusji. Od czasu do czasu ktoś może złapać się za głowę i stwierdzić: "Bogdan, cóżeś ty napisał?" Jeśli ktoś zna moje poglądy, od razu ostrzegam, że będę tu często wychodził poza nie i pisał rzeczy sprzeczne z moją wizją świata. Może się tak zdarzyć zwłaszcza w opowiadaniach. Dział z opowiadaniami traktuję jako miejsce, w którym teoretycznie może pojawić się wszystko. Przypuszczam, że dział z moimi przemyśleniami będzie bardziej przewidywalny, chociaż nie mogę jednoznacznie o tym zapewnić.
Bardziej niż artystą, będę więc tutaj prowokatorem. I chyba nie ma w tym nic złego, o ile ktoś będzie chciał czytać moje wpisy. Nie jestem godzien, aby być niebieskim wycieruchem. :)
Przy okazji chciałbym Was zaprosić na mój fanpage na Facebooku. Polubienie go to chyba najlepszy sposób, aby uzyskać informacje o nowych wpisach.

Niebieski wycieruch (przemyślenia)



Kampania Dawca.pl opublikowała dzisiaj nowy spot reklamowy wspierający świadome oddawanie narządów do przeszczepu. Jest to kolejny bardzo dobrze zrobiony spot, który warto obejrzeć. Dlatego przesyłam Wam linki do miejsc, gdzie jest on udostępniony:

Spot Dawca.pl na Facebooku

Spot Dawca.pl na Youtube

Przy tej okazji przypominam, że warto wspierać kampanię Dawca.pl. Zawsze warto pomagać ludziom, na różne sposoby. Oddawanie narządów do przeszczepu to jeden z najlepszych sposobów, aby przekazać komuś cząstkę siebie. Oczywiście w praktyce nie każdy będzie mógł to zrobić. Często zdarza się, że przebyte choroby wykluczają u kogoś możliwość bycia dawcą. Ale nawet wtedy warto promować tę akcję wśród ludzi. Chociażby poprzez wpis na swoim blogu lub udostępnienie filmiku dalej. Każdy sposób jest dobry, jeśli dzięki temu przekonasz chociaż jedną osobę do pomocy. Wiem coś o tym, ponieważ od czasu, kiedy wsparłem Dawca.pl, rozmawiałem o tej akcji z wieloma osobami. Zaangażowanie się w dobrą akcję zawsze zostawia po sobie pozytywny ślad.
Przy okazji chciałbym poinformować, że od tej pory- obok opowiadań- będę pisał na tym blogu również moje przemyślenia. Będą się one obracać wokół różnych tematów. Mam nadzieję, że przy tej okazji rozkręci się na blogu jakaś porządna dyskusja.

Nowy spot od Dawca.pl (przemyślenia)




Urodziła się w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, w Australii, w rodzinie Aborygenów. W tamtych czasach białe władze Australii prowadziły politykę polegającą na odbieraniu Aborygenom ich dzieci i przekazywaniu ich białym mieszkańcom Australii w celu adopcji i wychowywania. Dzieci te nazywano "sierotami", chociaż miały one swoich rodziców. Dla władz australijskich nie miało to żadnego znaczenia. Najbardziej liczyła się dla nich asymilacja Aborygenów i wychowanie ich przyszłych pokoleń tak, jak wychowywało się białych ludzi, z dala od aborygeńskiej kultury. Tak samo stało się z tą dziewczynką. Tuż po urodzeniu została ona zabrana swoim rodzicom, przy wszechobecnym zgiełku i wrzasku, i oddana do adopcji młodemu, białemu małżeństwu, które niedawno przeprowadziło się do Australii...
Niestety małżeństwo na skutek zaniedbań straciło swój australijski majątek i musiało wrócić z dzieckiem do Stanów Zjednoczonych. Początkowo dziewczynka nie dostrzegała żadnych różnic pomiędzy sobą a resztą rodziny. Fakt ten przekonał małżeństwo do tego, żeby nie mówić dziecku o jego pochodzeniu. Jednak, kiedy dziewczynka poszła do szkoły, zaczęły się problemy. Uczniowie i nauczyciele dawali jej jednoznacznie do zrozumienia, że jest "inna", że różni się zarówno od nich, jak i od swoich rodziców. Dziewczynka zaczęła wówczas zadawać swoim przybranym rodzicom niewygodne pytania. Nie chcąc sprawić dziewczynce przykrości, rodzice powiedzieli jej wtedy, że jest murzynką. Stwierdzili, że jej biologiczni rodzice zmarli a ona została przez nich adoptowana. Przemilczeli więc wszystkie fakty dotyczące jej pochodzenia i prawdziwych rodziców uznając, że tak będzie lepiej dla dziewczynki i jej relacji z nimi. Dziewczynka jednak przez cały czas czuła się inna niż wszyscy wokół niej. Zdawała sobie sprawę, że różni się nawet od murzyńskich dzieci i było jej z tym źle. Nie potrafiła sama siebie określić. Dlatego zawsze, przez cały czas dorastania i dojrzewania, ogarniało ją wielkie poczucie samotności. Kiedy dziewczynka stała się kobietą, jej rodzice zmarli, a ona odziedziczyła większość ich majątku. Rozpoczęła też pracę w znanej amerykańskiej gazecie. Pewnego dnia doszła do wniosku, że nie może już dłużej żyć w rozdarciu, dlatego też zaczęła szperać w rodzinnych papierach, żeby dowiedzieć się czegokolwiek na swój temat. Wtedy kobieta doznała wstrząsu. Okazało się, że tak na prawdę jest Aborygenką i, że została siłą odebrana biologicznym rodzicom tylko po to, by mogli ją adoptować biali ludzie. Co gorsza cały ten skandal odbył się w majestacie ówczesnego australijskiego prawa. Kiedy tylko się o tym dowiedziała, natychmiast wyjechała ze Stanów do Australii, żeby odnaleźć swoją biologiczną rodzinę. Wykorzystała wszystkie swoje dziennikarskie kontakty, poruszyła niebo i ziemię, jednak jej poszukiwania przez długi czas nie przynosiły owoców. W końcu dowiedziała się, kim byli jej prawdziwi rodzice. Niestety okazało się również, że nie zdążyła na czas z odnalezieniem ich. Cała jej biologiczna rodzina umarła. Załamana kobieta nie wiedziała, co ze sobą począć. Czuła się zagubiona i rozdarta pomiędzy dwoma światami, z których żaden tak do końca nie należał do niej. Musiała jednak dokonać jakiegoś wyboru. Zamieszkała na stałe w Australii, gdzie kontynuowała swoją pracę dziennikarską i walczyła na rzecz równouprawnienia Aborygenów...
W 2008 roku premier Australii przeprosił tak zwane "skradzione pokolenie" za bezprawne działania władz australijskich względem Aborygenów...

Skradzione pokolenie (opowiadanie)