Coraz szybszym krokiem zbliża się nowy, 2017 rok. Wiele osób narzeka, że rok 2016 był dla nich zbyt niespokojny, przyniósł na świecie zbyt wiele złych wydarzeń. Na pewno pod znakiem istnego szaleństwa zapisała się w tym roku polska i światowa polityka. Nie muszę chyba podawać konkretnych przykładów zaskakujących wydarzeń politycznych i społecznych, ponieważ są one cały czas na ustach wielu ludzi. Poza tym mój blog nie jest blogiem politycznym, więc nie ma powodu, abym skupiał się tutaj na tym temacie. W tym roku odeszło również wielu znanych ludzi, którzy na trwałe zapisali się w kulturze masowej i historii. Niestety w wielu przypadkach była to nagła i zbyt wczesna śmierć.
Jeśli miałbym czegoś życzyć sobie i Wam w nadchodzącym 2017 roku, życzyłbym, aby był on zdecydowanie spokojniejszy od obecnego. Niestety, przynajmniej pod względem polityczno- społecznym spodziewam się kolejnych niepokojów i zaskakujących wydarzeń. Mam jednak nadzieję, że są to moje obawy na wyrost. Być może, po kilku takich wydarzeniach na świecie, przyjdzie chwila chłodnej refleksji i uspokojenia. A jeśli będą jakieś poważniejsze zmiany na świecie, mam nadzieję, że nie będą miały poważnych skutków dla nas wszystkich. Również Wam życzę nadziei na lepszą przyszłość.
W nadchodzącym roku życzę Wam również, aby spełniły się wszystkie Wasze plany i marzenia, również te najambitniejsze i najmniej realistyczne. Wiem trochę o tym, jak ważna jest dla człowieka możliwość realizacji jego marzeń i staram się cieszyć za każdym razem, kiedy komuś coś się powiodło. Życzę Wam też, abyście zawsze byli szczęśliwi i z uśmiechem podchodzili do życia. Na koniec życzę Wam tego, czego sami sobie życzycie. Każdy ma jakieś własne życzenia i oczekiwania od życia. Mam nadzieję, że jak najwięcej spośród Waszych osobistych życzeń się spełni.
Do przeczytania w 2017 roku! :)

Szczęśliwego Nowego Roku (przemyślenia)



W młodości był szaloną osobą. Bardzo lubił chodzić na imprezy, pić alkohol i podrywać dziewczyny. Miał ich wiele na swoim koncie, niewiele dziewczyn opierało się bowiem jego wyglądowi i urokowi. Jedną z jego "ofiar" była jego koleżanka z liceum. Spędzili razem upojną noc w jego mieszkaniu. Pili dużo alkoholu i brali narkotyki. Następnego dnia obudził się w swoim łóżku, a zamiast dziewczyny, która już najwyraźniej wyszła, zastał swoich rodziców. Zapytali go, czy pamięta coś z poprzedniej nocy. Niestety nie pamiętał zbyt wiele. Oświadczyli mu, że już nigdy nie zobaczy tej dziewczyny, jeśli natomiast nie zmieni on swojego zachowania, w końcu wyrzucą go z domu. Ich groźba bardzo na niego podziałała. Od tamtej pory skończył z imprezami i dziewczynami, postanowił natomiast skupić się na nauce. Kilka dni później dotarła do niego informacja, że dziewczyna zmieniła szkołę. Wkrótce poznał nowych ludzi, dzięki którym udało mu się zmienić towarzystwo. Ludzie ci byli zaangażowani w życie miejscowej parafii. Z tygodnia na tydzień przebywał z nimi coraz częściej, był również coraz bardziej zafascynowany religią. Szybko zapomniał o tamtej dziewczynie i dziwnych wydarzeniach, które miały związek z nią i najwyraźniej również z jego rodzicami. Po ukończeniu liceum postanowił zostać księdzem. Skończył seminarium duchowne, po czym trafił do jednej z miejscowych parafii. Okazał się wspaniałym kapłanem. Miał dar oratorski i świetnie komunikował się z wiernymi, dzięki czemu stał się ich ulubieńcem. Starał się z całego serca pomagać ludziom w potrzebie. Opiekował się najbiedniejszymi spośród swoich wiernych fundując im codzienne posiłki i pomagając w wydostaniu się z zawodowego dołka...
Pewnego dnia w kościele pojawił się młody chłopiec, który od samego początku wydawał się księdzu wyjątkowo znajomy. Jego twarz kogoś mu przypominała, nie wiedział jednak kogo. Chłopiec powiedział mu, że jest synem jego i jego koleżanki z liceum. Początkowo ksiądz nie mógł w to uwierzyć. Po chwili uświadomił sobie jednak, że chłopiec ten przypomina z twarzy właśnie jego koleżankę, z którą niegdyś spędził noc. Chłopiec wyznał mu, że jego matka niedawno zmarła i został całkowicie sam. Nie chciał iść do domu dziecka, a wszystko wskazywało na to, że tak właśnie się stanie. Ksiądz nie miał żadnych wątpliwości: musiał zająć się swoim synem. Dlatego też postanowił zrezygnować z kapłaństwa i zająć się świecką pracą na rzecz pomocy biednym ludziom. Postanowił być dla swojego syna tak dobrym ojcem, jak to tylko możliwe, pomagał mu więc w każdej sytuacji, kiedy tylko syn tej pomocy potrzebował. Niestety pokłócił się z własnymi rodzicami. Okazało się bowiem, że od początku wiedzieli o tym, że ma syna i starali się zrobić wszystko, żeby on sam nigdy się o tym nie dowiedział. Wkrótce poznał wspaniałą kobietę, z którą się związał. W wyniku tego związku urodziła im się córeczka. Jego syn po raz pierwszy w życiu miał pełną rodzinę i nigdy wcześniej nie był szczęśliwszym człowiekiem...

Ojciec (opowiadanie)

                                                                   źródło: Pytanie na śniadanie, TVP2

Zapewne część z Was już wie, że w marcu tego roku wystąpiłem w kampanii społecznej "Zdecydowałem! #NieZabieram", zrealizowanej dla Dawca.pl. Odniosła ona spory sukces w internecie, była również pokazywana w telewizji. Na Facebooku osiągnęła ponad dwa miliony wyświetleń (dodajcie do tego również późniejszy reupload). Na Youtube osiągnęła ona ponad 135 tysięcy wyświetleń. Poza tym filmik był przez jakiś czas pokazywany w paśmie reklamowym na TVP2 i TVP3. O ile mi dobrze wiadomo, pokazała go również Superstacja.
Wielu ludzi uważa, że kampania ta była bardzo szokująca, ale taka też miała być w zamierzeniu jej autorów. Twórcom chodziło o to, aby zmusić ludzi do dyskusji na temat transplantacji i świadomego oddawania narządów do przeszczepu. Prawda jest niestety taka, że wciąż zbyt rzadko dyskutujemy na ten temat, zwłaszcza w domowym zaciszu. Dla wielu ludzi wciąż jest to temat bardzo trudny i niezręczny. Poza tym na temat transplantacji wciąż krąży dużo fałszywych mitów, z którymi ciężko jest walczyć bez jakiejkolwiek dyskusji. Dlatego właśnie powstał tak szokujący filmik i, o ile mi dobrze wiadomo, osiągnął on zamierzony przez twórców cel.
Cały filmik kręcony był w prawdziwym prosektorium, na terenie Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, w jego najnowszym budynku przy ul. Smoluchowskiego. Wbrew wielokrotnie pojawiającym się później pytaniom, na miejscu nie było jakoś wyjątkowo zimno, nie pojawiały się również żadne dziwne zapachy. Miejsce wyglądało oczywiście bardzo sterylnie, przynajmniej do czasu pojawienia się ekipy filmowej. Samo wejście do prosektorium i możliwość przebywania w nim przez jakiś czas, wiązały się dla mnie z niesamowitym przeżyciem. W końcu dość rzadko odwiedza się takie miejsca za życia. Miałem również okazję, aby zrobić na tym nietypowym planie filmowym kilka zdjęć. Niestety później okazało się, że mogę mieć problemy ze zgodą na publikowanie tych zdjęć w internecie i muszę je zachować dla siebie. Cóż... nie można mieć wszystkiego. Ważne, że jestem widoczny w filmiku.
W kampanii wystąpiłem dzięki kolegom z Wytwórni Filmów Kalina, którzy wyprodukowali ją na potrzeby Dawca.pl. Poznałem ich kilka lat temu na planie reklamy Violet Fall. "Zdecydowałem! NieZabieram" jest już drugim filmikiem, przy którym razem współpracowaliśmy. Panowie z Wytwórni Filmów Kalina zajmują się produkcją reklam i mają już spore doświadczenie. Od czasu do czasu potrzebują aktorów i statystów do udziału w nich. Gdyby ktoś chciał przeżyć fajną przygodę życia, zapraszam do śledzenia ich profilu na Facebooku. Co jakiś czas ogłaszają tam castingi do swoich produkcji.

Kręciłem film w prawdziwym prosektorium (przemyślenia)


Jak już kiedyś pisałem, od czasu do czasu zamierzam prowokować na moim blogu. Myślę, że nadszedł na to odpowiedni moment.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przez wiele lat żyjesz spokojnie. Myślisz, że choroby psychiczne w ogóle ciebie nie dotyczą. W końcu to domena 'ludzi nienormalnych', świrów, czubków, wariatów, złamasów. Ludzi zepchniętych na margines od urodzenia aż po śmierć. Ty jesteś normalny, zawsze bierzesz się w garść i idziesz do przodu. Zawsze jesteś silny i nic cię nie złamie. Niby co mogłoby spotkać takiego twardziela jak ty? Pewnego dnia dzieje się coś złego. Nagle okazuje się, że może jednak wcale nie jesteś taki twardy. Może jednak dałeś się ponieść emocjom w jakiejś sprawie. Może jednak coś jest nie tak. Być może nawet zaczynasz zauważać u siebie pierwsze symptomy choroby. Ale spychasz to na bok, w krainę nieświadomości. Po co wiedzieć, po co pytać? Psycholog i psychiatra? Oni są potrzebni tylko czubkom. A ty jesteś normalny, po prostu miałeś akurat gorszą chwilę. Problemy zepchnięte na bok nie istnieją. Nie musisz się nimi przejmować.
Jednak przychodzi taki moment, kiedy masz więcej problemów, niż kiedykolwiek. Skumulowanych przez lata lub nagłych i niespodziewanych. Albo jest ich niewiele, ale są na prawdę ciężkie, trudne do udźwignięcia. Nagle nie wytrzymujesz, presja jest zbyt silna dla jednej osoby. Całe to gadanie, że jesteś twardzielem, że jesteś normalnym, silnym człowiekiem, nagle okazuje się zwykłym bajaniem. Przychodzi załamanie nerwowe. Jest jak natręt, którego nie możesz się pozbyć. Przejmuje kontrolę nad twoim ciałem i umysłem. Nie jesteś w stanie opanować natrętnych myśli i lęków kłębiących się ciągle w twoim wnętrzu. Pulsowanie w głowie nie daje ci spokoju. Czujesz dosłownie każdy nerw w mózgu, każdy z osobna i wszystkie jednocześnie. Natrętne myśli i lęki wychodzą z ukrycia w formie krzyków. Zdajesz sobie sprawę, że nie panujesz już nad swoim zachowaniem. Musisz krzyczeć, musisz działać. Nerwica kontroluje całym twoim ciałem. Nie możesz spać, ciągle palisz papierosy. Narastająca w tobie wściekłość bez przerwy znajduje werbalne ujście. Ale wiesz, że to za mało. Wiesz, że musisz zrobić coś jeszcze. A właściwie to nie ty wiesz, nerwica wie. Bo nie jesteś już sobą, tylko chorobą. W akcie ostatniej desperacji chwytasz za tasak lub duży nóż. Chcesz wyjść na ulicę i zabijać ludzi. Każdego, kto tylko się nawinie. Jesteś zaślepiony i zdesperowany, ale coś cię powstrzymuje. Ostatnie resztki człowieczeństwa, które tlą się gdzieś w głębi twojej duszy. Odkrywasz, że choć nerwica cię kontroluje, może jednak pozostało w tobie coś z dawnego człowieka, gotowego podjąć odważną decyzję. Idziesz do lekarza ogólnego, który wypisuje ci skierowanie do psychiatry i psychologa. Tam słyszysz diagnozę: nerwica lękowa. Jest to wyrok na całe życie, ale dowiadujesz się też, że możesz normalnie żyć w społeczeństwie. Że takich jak ty jest wielu i często wiodą w miarę udane życie. Wystarczy tylko regularnie brać leki i stosować się do pewnych reguł. Dowiadujesz się wielu rzeczy, o których do tej pory nie miałeś zielonego pojęcia.
Wracasz do domu, by przyjąć pierwszą dawkę. Odczuwasz ulgę. Znów możesz być sobą. Wracasz do zwyczajnego życia. Ale tym razem masz nową towarzyszkę na całe życie, niechcianą przyjaciółkę. Nerwica już zawsze będzie z tobą...

Załamanie nerwowe (opowiadanie)


Dzisiaj postanowiłem napisać coś nietypowego, chociaż- mam nadzieję- inspirującego. Mój wpis może niektórym trącić z lekka reklamą, ale zaręczam Was, że nie jest w żadnej mierze sponsorowany.
Oto kilka przykładów prac wykonanych w szkole wizażu Magnus Film. Na pierwszym zdjęciu jest make-up wykonany przez Agnieszkę Kaczykowską: 

Na kolejnych zdjęciach make-up wykonany przez Marte Balbuzę i jej koleżankę:

Kolejne prace zostały wykonane w sopockich klubach Dream Club i Libation. W tym przypadku autorką make-upu jest Miśka Dudziak, z którą miałem przyjemność pracować kilka razy: 

Na koniec prezentuję kilka prac wykonanych na potrzeby filmu. W pierwszym przypadku make-up wykonała Katarzyna Grochowska na potrzeby teledysku Karuzele, skoki z bungee:

Tutaj make-up wykonała Mariola Smolińska na potrzeby reklamy Zdecydowałem, #NieZabieram:

W trzecim przypadku make-up wykonały dziewczyny z Magnus Film na potrzeby reklamy gry Violet Fall:
 Jak widzicie, mam już pewne doświadczenie w modelingu, choć zapewne niektórym może się ono wydawać niezbyt duże. Dla mnie jednak jest to głównie fajna przygoda, którą lubię od czasu do czasu powtarzać. Mam nadzieję, że ten wpis będzie dla Was w jakiejkolwiek mierze inspirujący. Być może któraś z Czytelniczek mojego bloga zechce bliżej poznać tajniki makijażu, żeby wykonać kiedyś własnoręcznie klowna? A może ktoś będzie chciał zostać takim modelem, choćby nawet na jeden dzień? Z mojej perspektywy za każdym razem była to bardzo ciekawa przygoda. Nie ukrywam, że chętnie bym ją jeszcze kiedyś powtórzył, jeśli będzie ku temu okazja.
P.S.: Jeśli chcecie obejrzeć więcej zdjęć, zapraszam na mój profil na Maxmodels.

Moje przygody z modelingiem (przemyślenia)




Poznali się wiele lat temu w domu dziecka, w którym oboje się wychowywali. Po jakimś czasie zakochali się w sobie nawzajem. Kiedy opuścili dom dziecka, postanowili się pobrać i założyć rodzinę, której oboje zawsze tak bardzo pragnęli. Wzięli ślub w małym kościółku, ich świadkami byli ich koledzy z domu dziecka. Postanowili nie robić wesela, ponieważ oboje zarabiali bardzo mało. Wkrótce urodziła im się dwójka dzieci: chłopiec i dziewczynka. Byli biedną, ale wzorową, kochającą się rodziną. Wynajmowali małe mieszkanko w kamienicy. Niedaleko tej kamienicy był ogromny park, gdzie co weekend wychodzili na długie spacery. Bardzo się cieszyli, że udało im wydostać się z jarzm przeszłości, jakimi był dla nich dom dziecka, ale jeszcze bardziej cieszyli się, że ich dzieci nie muszą tego zaznawać. Długie spacery w parku służyły podtrzymywaniu więzi rodzinnych, których tak bardzo kiedyś im brakowało...
W tym parku przesiadywała często starsza pani, która przypatrywała im się namiętnie. Od jakiegoś czasu wyczuwali na sobie jej spojrzenia, ale nie wiedzieli, o co jej chodzi. Sądzili, że zapewne cieszy się patrząc na szczęśliwą rodzinę. Pewnego dnia starsza pani podeszła do nich. Stwierdziła, że ich zna. Podała nawet ich prawdziwe imiona. Ich zdziwienie było jeszcze większe, kiedy powiedziała im, że są rodzeństwem a ona jest ich matką. Powiedziała, że mają inne nazwiska tylko dlatego, że dziewczyna była przez chwilę w rodzinie zastępczej. To, co im powiedziała, wprowadziło ich w osłupienie. Z niedowierzaniem kręcili głowami sądząc, że kobieta postradała zmysły. Dla świętego spokoju postanowili jednak zrobić badania lekarskie. Wyniki badań wprowadziły ich w największy szok. Okazało się bowiem, że na prawdę są rodzeństwem a kobieta jest ich matką. Nie potrafili się z tym pogodzić. Nie potrafili również wybaczyć sobie tego, że założyli rodzinę. Ten chory układ, w jakim znaleźli się przez przypadek oraz wszystkie jego konsekwencje sprawiły, że rozstali się w kłótni i zerwali ze sobą kontakt. Ich dzieci trafiły do domu dziecka. Szok i traumatyczne przeżycie spowodowały, że musieli pójść na leczenie do psychiatry oraz na terapię psychologiczną. Jednak nigdy nie pozbierali się po tych przejściach i nigdy nie założyli już normalnych rodzin...

Grzeszna miłość (opowiadanie)


Na początku był chaos. Ludzie uciekają w popłochu, żołnierze strzelają na oślep. Nagle nastąpił Wielki Wybuch. Szczątki ludzkich ciał wirują bezwładnie w powietrzu. Później narodziły się gwiazdy. Żołnierze strzelają do mężczyzn, kobiet i dzieci. Wokół gwiazd zaczęły krążyć planety. Bezbronni ludzie padają, jak muchy. Wkrótce powstała Ziemia. Bezbronny starzec pada na kolana przed żołnierzem błagając o litość. Na Ziemi narodził się człowiek. Żołnierz strzela starcowi w głowę.
Chaos. Początek i koniec. Alfa i omega. Życie i śmierć...

Chaos


Ostatnio pociągnąłem dość mocno temat religii, więc dzisiaj pora skupić się na czymś zupełnie innym. Od jakiegoś czasu bardzo głośno jest w Trójmieście o Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, która ułatwia mieszkańcom podróż na lotnisko w Gdańsku, jak również na Kaszuby. Ulegając nowej modzie, postanowiłem wielokrotnie przetestować naszą nowość podróżniczą.
Musicie wiedzieć, że uwielbiam podróżować po Polsce. Robię to zawsze, kiedy jest to możliwe. Szczególnie fascynuje mnie podróżowanie koleją. Dlatego w ostatnim czasie stałem się bardzo chętnym i częstym pasażerem kolei z Trójmiasta na Kaszuby. Co prawda połączenie Gdynia- Kościerzyna funkcjonuje już od lat, jednak ostatnio dołączyła do niej linia Gdańsk Główny- Kartuzy przez lotnisko. Została ona w dużej mierze zbudowana zupełnie od nowa. Linie te częściowo pokrywają się ze sobą, można więc spokojnie dojechać z przesiadką z Gdańska do Kościerzyny. Oczywiście można również dostać się z Gdańska do Gdyni przez lotnisko, bezpośrednim połączeniem. Jako osoba, która wykorzystała każdą z tych opcji, muszę powiedzieć szczerze, że podróżowanie tą koleją było dla mnie bardzo przyjemne. Pociągi są nowoczesne i wygodne, trasa jest piękna i malownicza, podróżuje się szybko. Oczywiście zdarzają się opóźnienia pociągów. Zdarzają się również inne problemy, które są często opisywane przez ludzi. Jednak na początku każda inwestycja musi radzić sobie z problemami, a najlepszą naukę wyciąga się zawsze na własnych błędach. Dlatego trzymam kciuki za nową kolej na Pomorzu i mam nadzieję na jej rozwój. Zwłaszcza, że korzysta z niej coraz więcej ludzi. Mam też nadzieję, że prawdziwą okaże się pogłoska, że obecna linia do Kartuz zostanie przedłużona do Sierakowic. Myślę, że okaże się to słusznym wyborem, zwłaszcza w okresie letnim. Będzie to duże ułatwienie dla turystów, dla których kolej zawsze jest dobrą opcją. Gorąco kibicuję naszej kolei. Ostatnimi czasy widzę, że warto to robić.
Na koniec przesyłam Wam kilka zdjęć z moich wojaży kolejowych na Kaszuby:

Moje wojaże kolejowe na Kaszuby (przemyślenia)




Jacek zawsze uważał, że najłatwiej jest być grzesznikiem wśród ludzi świętych. Właśnie dlatego kiedyś został ministrantem. Zawsze pociągało go to, co grzeszne, a w kościele zawsze znajdował najwięcej pokus do grzechu. Z perspektywy czasu uznał, że w jego wypadku najciemniej zawsze było pod krzyżem…
Kiedy dostał propozycję od szkolnego katechety, żeby zostać ministrantem, nie miał żadnych oporów. W kościele wyrobił sobie opinię osoby pobożnej, bogobojnej, niemalże świętej. Według księży i zakonnic byłem idealnym kandydatem na księdza. Nikt inny nie nadawałby się ta dobrze do tej funkcji, jak on. Nic nie mogło zmienić tej wspaniałej opinii o nim, nawet pogłoski, jakie czasami dochodziły do kogoś o jego grzesznym życiu. W końcu „on jest święty”, a w towarzystwie takich ludzi zawsze znajdzie się jakaś zazdrosna osoba. Opinia świętego pozwalała mu działać w niemal pełnej konspiracji. Zawsze znalazło się jakieś wino mszalne do wypicia z kolegami spoza kościoła lub jakieś pieniądze z datków na tacę do kradzieży. Często wzbogacał się również na kolędach, wynosząc z prywatnych domów różne, mniejsze lub większe fanty. Chętnie wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję. Przeważnie nikt nawet nie sprawdzał, czy wszystko się zgadza. Zakonnice nie miały żadnych oporów, aby zostawiać pod opieką tak wspaniałego człowieka zakrystię razem ze wszystkimi jej dobrami. Nikt też nie przypuszczał, że w trakcie wizyty duszpasterskiej mogłoby dochodzić do jakichkolwiek kradzieży. Jednak nawet wtedy, kiedy ktoś coś zauważył, Jacek był ostatnim możliwym podejrzanym. Jego świętoszkowate zachowanie na pokaz, czyli ciągłe chodzenie ze złączonymi dłońmi, częste klęczenie pod krzyżem, ciągłe „modlitwy” w kościele, było doskonałą zasłoną dymną. Dziwiła go wielka naiwność ludzi wierzących. Ufność, że Jacek jest święty, nie zgasła u nich nigdy w czasie jego obecności w kościele. Uznawał jednak, że naiwność jest niezbywalną częścią wiary, której trudno byłoby się pozbyć bez ostatecznych dowodów jego winy. W każdym razie on, jako niewierzący, nigdy nie miał problemów z przesadną ufnością wobec ludzi...
Jednak z biegiem czasu Jacek był coraz bardziej zmęczony udawaniem świętoszka, którym nigdy nie był. Chciał być prawdziwym sobą na całego, zakosztować grzechu bez obawy o dekonspirację. Poza tym męczyło go już granie przed ludźmi kogoś, kim nie jest. Nigdy nie chciał być aktorem na dłuższą metę. Dlatego pewnego dnia odszedł z kościoła bez słowa. Zaskoczył w ten sposób wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy kiedyś przepowiadali mu, że zostanie księdzem. Jednak wszystkie pytania o powody swojego odejścia zbywał milczeniem. Całkowicie odsunął się od ludzi kościoła, żeby uniknąć dalszych natrętnych pytań.

Upadły ministrant (opowiadanie)


Opowiadanie dedykuję wszystkim, którzy uważnie przeczytali poprzedni wpis na tym blogu. :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Był bardzo wierzącym człowiekiem. Religia i kościół zajmowały bardzo ważne miejsce w jego życiu. Praktycznie od zawsze marzył o kapłaństwie. Obserwował księży ze swojej parafii licząc na to, że kiedyś będzie jednym z nich. Jednak jego rodzice i dwaj bracia byli w przeciwieństwie do niego zdeklarowanymi ateistami. Często wyśmiewali się z niego i jego religijności nazywając go czarną owcą rodziny. On jednak nigdy się tym nie przejmował. Zaangażował się w służbę Bogu do tego stopnia, że wkrótce kościół stał się jego drugim domem. Kiedy tylko skończył liceum, złożył papiery do seminarium duchownego. Wiedział doskonale, jak na tę wieść zareaguje jego rodzina, dlatego też utrzymywał ten fakt w tajemnicy tak długo, jak tylko to było możliwe. Powiedział rodzicom o wszystkim telefonicznie, tuż po przeprowadzce do seminarium. Oczywiście wzbudziło to w nich dziką wściekłość. Kazali mu natychmiast wracać do domu, jednak nie posłuchał ich. Rodzice pojechali więc do seminarium i próbowali się do niego dostać. W końcu syn wyszedł do nich. Okazało się, że rodzice w ogóle nie zamierzali z nim rozmawiać. Chcieli go tylko zabrać do domu, gdzie planowali wybyć mu z głowy studia w seminarium duchownym. On jednak nie miał najmniejszego zamiaru wracać do domu. Rodzice zagrozili mu więc, że następnym razem odwiedzą go jego dwaj bracia i inaczej z nim porozmawiają. Znając swoich braci, spodziewał się ostrej bójki. Nie odezwał się jednak. Bez słowa wrócił do budynku seminarium. Tam okazało się, że pośrednimi świadkami jego rozmowy z rodzicami było kilku jego kolegów i jeden z księży- wykładowców. Opowiedział im więc o swojej rodzinie i o tamtej rozmowie. Obiecali mu, że w razie czego pomogą mu obronić się przed jego braćmi. Następnego wieczoru, kiedy modlił się w swoim pokoju, usłyszał głośne pukanie do drzwi. Z niepokojem w sercu powoli je otworzył. Na szczęście za drzwiami stała grupka jego kolegów z roku. Oznajmili mu, że wyjaśnili sobie wszystko z jego braćmi i, że jego rodzinka będzie musiała jeszcze raz przemyśleć sobie swój stosunek do niego, jego wiary i studiów w seminarium. Kilka dni później otrzymał list od swoich rodziców. Stwierdzili w nim jednoznacznie, że musi wybrać pomiędzy nimi a kapłaństwem. List ten wywołał w nim szok i wielki smutek. Wiedział bowiem, że nie jest w stanie zrezygnować z raz obranej przez siebie drogi, która jest dla niego w końcu całym jego życiem. Pomimo, że stracił rodzinę, zyskał coś, co było jego zdaniem dużo cenniejsze: sens własnego życia...
Święcenia kapłańskie były dla niego wyjątkowym przeżyciem. Żałował, że nie pojawił się na nich nikt z jego rodziny. Uważał, że tak śliczna i cudowna w swojej oprawie uroczystość mogłaby ich przekonać do tego, co chce robić w życiu. Wkrótce okazało się, że jest wręcz urodzonym księdzem. Dzięki temu, jak rozmawiał z ludźmi i co robił dla kościoła, stał się wkrótce wielkim autorytetem wśród miejscowej społeczności. Często powtarzał sobie, że teraz jego rodziną są wszyscy wierzący z jego parafii i to podnosiło go na duchu. Czasem tylko smucił się na myśl o swoich rodzicach i braciach. Wiedział aż za dobrze, że nie ma żadnego wpływu na innych ludzi, ale czasami łudził się myślą, że może jednak kiedyś się do niego odezwą i podadzą mu ręce na zgodę. Pewnego dnia pojawiła się w kościele pewna dziewczyna, która wydawała mu się wyjątkowo znajoma. Powiedziała mu, że jest jego bratanicą i, że jest całkowicie po jego stronie. Poprosiła go też o możliwość utrzymywania ze sobą kontaktu. Po raz pierwszy od dawna ktoś sprawił, że czuł on się na prawdę szczęśliwy. Zyskał kontakt z niewielką częścią rodziny, tak bardzo jednak ważną dla niego. Jakiś czas później dowiedział się, że jego bratanica wybrała stan zakonny. Nie wyjawiła mu, jak na tę wieść zareagował jej ojciec. Spodziewał się jednak po nim bardzo surowej reakcji. On zaś każdego wieczoru modlił się o to, aby jego rodzina zmieniła się na lepsze...

Ksiądz (opowiadanie)



"Zaroiło się w sadach od łez tęczowych i zawieruch --
Z drogi! -- Idzie poeta -- niebieski wycieruch!
Zbój obłoczny, co z światem jest -- wspak i na noże!
Baczność! -- Nic się przed takim uchronić nie może!"

Bolesław Leśmian, "Poeta"

Niedawno przykuł moją uwagę ten fragment wiersza Bolesława Leśmiana. Głównie ze względu na słowa "niebieski wycieruch", które z jakiegoś powodu bardzo mi się spodobały. Wiersz zachęcił mnie do zastanowienia się nad tym, kim jest dla mnie artysta oraz, czy ja mógłbym nazwać siebie artystą. Na drugą część pytania mógłbym od razu odpowiedzieć jednoznacznie: nie. Nigdy nie uważałem siebie za artystę, zawsze uważałem też, że prawdziwa sztuka powinna być wielka, wyniosła i nieosiągalna dla zwykłych ludzi. Artysta jest, moim skromnym zdaniem, rzemieślnikiem, który opanował swój fach do perfekcji i poprzez swoje wielkie dzieła przemawia z góry do ludzi, nauczając ich, co jest dobre lub złe. Z jego dzieł każdy wyciąga coś dla siebie, zaś wielorakość ich interpretacji wciąż zaskakuje na nowo. Nigdy nie uważałem siebie za artystę i chyba nie chciałbym próbować zbliżyć się do takiego ideału. 
Wiem, obecnie uważa się, że każdy może być artystą i wszystko może być sztuką. W dzisiejszych czasach można nawet wystawić w galerii puszkę z własną kupą i nazwać to dziełem sztuki. I zapewne wiele osób się tym zachwyci. Jeśli ktoś ma taką wizję artysty i sztuki... to chyba bliżej mi do niej, niż do mojej własnej wizji. Chciałbym Was ostrzec, że na tym blogu będę często prowokował. Mam nadzieję, że pojawi się tutaj co najmniej kilka poważnych dyskusji. Od czasu do czasu ktoś może złapać się za głowę i stwierdzić: "Bogdan, cóżeś ty napisał?" Jeśli ktoś zna moje poglądy, od razu ostrzegam, że będę tu często wychodził poza nie i pisał rzeczy sprzeczne z moją wizją świata. Może się tak zdarzyć zwłaszcza w opowiadaniach. Dział z opowiadaniami traktuję jako miejsce, w którym teoretycznie może pojawić się wszystko. Przypuszczam, że dział z moimi przemyśleniami będzie bardziej przewidywalny, chociaż nie mogę jednoznacznie o tym zapewnić.
Bardziej niż artystą, będę więc tutaj prowokatorem. I chyba nie ma w tym nic złego, o ile ktoś będzie chciał czytać moje wpisy. Nie jestem godzien, aby być niebieskim wycieruchem. :)
Przy okazji chciałbym Was zaprosić na mój fanpage na Facebooku. Polubienie go to chyba najlepszy sposób, aby uzyskać informacje o nowych wpisach.

Niebieski wycieruch (przemyślenia)



Kampania Dawca.pl opublikowała dzisiaj nowy spot reklamowy wspierający świadome oddawanie narządów do przeszczepu. Jest to kolejny bardzo dobrze zrobiony spot, który warto obejrzeć. Dlatego przesyłam Wam linki do miejsc, gdzie jest on udostępniony:

Spot Dawca.pl na Facebooku

Spot Dawca.pl na Youtube

Przy tej okazji przypominam, że warto wspierać kampanię Dawca.pl. Zawsze warto pomagać ludziom, na różne sposoby. Oddawanie narządów do przeszczepu to jeden z najlepszych sposobów, aby przekazać komuś cząstkę siebie. Oczywiście w praktyce nie każdy będzie mógł to zrobić. Często zdarza się, że przebyte choroby wykluczają u kogoś możliwość bycia dawcą. Ale nawet wtedy warto promować tę akcję wśród ludzi. Chociażby poprzez wpis na swoim blogu lub udostępnienie filmiku dalej. Każdy sposób jest dobry, jeśli dzięki temu przekonasz chociaż jedną osobę do pomocy. Wiem coś o tym, ponieważ od czasu, kiedy wsparłem Dawca.pl, rozmawiałem o tej akcji z wieloma osobami. Zaangażowanie się w dobrą akcję zawsze zostawia po sobie pozytywny ślad.
Przy okazji chciałbym poinformować, że od tej pory- obok opowiadań- będę pisał na tym blogu również moje przemyślenia. Będą się one obracać wokół różnych tematów. Mam nadzieję, że przy tej okazji rozkręci się na blogu jakaś porządna dyskusja.

Nowy spot od Dawca.pl (przemyślenia)




Urodziła się w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku, w Australii, w rodzinie Aborygenów. W tamtych czasach białe władze Australii prowadziły politykę polegającą na odbieraniu Aborygenom ich dzieci i przekazywaniu ich białym mieszkańcom Australii w celu adopcji i wychowywania. Dzieci te nazywano "sierotami", chociaż miały one swoich rodziców. Dla władz australijskich nie miało to żadnego znaczenia. Najbardziej liczyła się dla nich asymilacja Aborygenów i wychowanie ich przyszłych pokoleń tak, jak wychowywało się białych ludzi, z dala od aborygeńskiej kultury. Tak samo stało się z tą dziewczynką. Tuż po urodzeniu została ona zabrana swoim rodzicom, przy wszechobecnym zgiełku i wrzasku, i oddana do adopcji młodemu, białemu małżeństwu, które niedawno przeprowadziło się do Australii...
Niestety małżeństwo na skutek zaniedbań straciło swój australijski majątek i musiało wrócić z dzieckiem do Stanów Zjednoczonych. Początkowo dziewczynka nie dostrzegała żadnych różnic pomiędzy sobą a resztą rodziny. Fakt ten przekonał małżeństwo do tego, żeby nie mówić dziecku o jego pochodzeniu. Jednak, kiedy dziewczynka poszła do szkoły, zaczęły się problemy. Uczniowie i nauczyciele dawali jej jednoznacznie do zrozumienia, że jest "inna", że różni się zarówno od nich, jak i od swoich rodziców. Dziewczynka zaczęła wówczas zadawać swoim przybranym rodzicom niewygodne pytania. Nie chcąc sprawić dziewczynce przykrości, rodzice powiedzieli jej wtedy, że jest murzynką. Stwierdzili, że jej biologiczni rodzice zmarli a ona została przez nich adoptowana. Przemilczeli więc wszystkie fakty dotyczące jej pochodzenia i prawdziwych rodziców uznając, że tak będzie lepiej dla dziewczynki i jej relacji z nimi. Dziewczynka jednak przez cały czas czuła się inna niż wszyscy wokół niej. Zdawała sobie sprawę, że różni się nawet od murzyńskich dzieci i było jej z tym źle. Nie potrafiła sama siebie określić. Dlatego zawsze, przez cały czas dorastania i dojrzewania, ogarniało ją wielkie poczucie samotności. Kiedy dziewczynka stała się kobietą, jej rodzice zmarli, a ona odziedziczyła większość ich majątku. Rozpoczęła też pracę w znanej amerykańskiej gazecie. Pewnego dnia doszła do wniosku, że nie może już dłużej żyć w rozdarciu, dlatego też zaczęła szperać w rodzinnych papierach, żeby dowiedzieć się czegokolwiek na swój temat. Wtedy kobieta doznała wstrząsu. Okazało się, że tak na prawdę jest Aborygenką i, że została siłą odebrana biologicznym rodzicom tylko po to, by mogli ją adoptować biali ludzie. Co gorsza cały ten skandal odbył się w majestacie ówczesnego australijskiego prawa. Kiedy tylko się o tym dowiedziała, natychmiast wyjechała ze Stanów do Australii, żeby odnaleźć swoją biologiczną rodzinę. Wykorzystała wszystkie swoje dziennikarskie kontakty, poruszyła niebo i ziemię, jednak jej poszukiwania przez długi czas nie przynosiły owoców. W końcu dowiedziała się, kim byli jej prawdziwi rodzice. Niestety okazało się również, że nie zdążyła na czas z odnalezieniem ich. Cała jej biologiczna rodzina umarła. Załamana kobieta nie wiedziała, co ze sobą począć. Czuła się zagubiona i rozdarta pomiędzy dwoma światami, z których żaden tak do końca nie należał do niej. Musiała jednak dokonać jakiegoś wyboru. Zamieszkała na stałe w Australii, gdzie kontynuowała swoją pracę dziennikarską i walczyła na rzecz równouprawnienia Aborygenów...
W 2008 roku premier Australii przeprosił tak zwane "skradzione pokolenie" za bezprawne działania władz australijskich względem Aborygenów...

Skradzione pokolenie (opowiadanie)



Znali się od wczesnego dzieciństwa. Jako dzieci zawsze bawili się razem, tylko we dwoje, rzadko zapraszając kogokolwiek do swojego towarzystwa. Byli przy sobie we wszystkich chwilach życia, zarówno w tych radosnych, jak nauka jazdy na rowerze, sukcesy naukowe czy pierwsze miłości, jak i w tych smutnych, jak rozwód jej rodziców czy śmierć jej chłopaka w wyniku wypadku samochodowego. Zawsze pozostawali na stopie przyjacielskiej będąc dla siebie jak brat i siostra. Wspierali się nawzajem w każdej trudnej chwili. Potrzebowali siebie nawzajem, ponieważ oboje nie posiadali rodzeństwa. Ich uczucie było dla nich zupełnie oczywiste i naturalne, pomimo sugestii wielu osób, że przyjaźń między mężczyzną a kobietą na dłuższą metę jest niemożliwa. Z resztą mieli powody, aby uważać ich przyjaźń za realne, niezniszczalne uczucie. Wiele pięknych, wspólnych przeżyć i wzajemna bezinteresowna pomoc w trudnych sytuacjach sprawiły, że darzyli siebie absolutnym zaufaniem i byli całkowicie pewni tego, co do siebie czują. Na co dzień nazywali siebie “bratem” i “siostrą”, co nie budziło żadnego zdziwienia wśród ludzi, którzy ich dobrze znali. Wszyscy wiedzieli, że przyjaźń taka jak ich zdarza się niezmiernie rzadko. Wiele osób zazdrościło im ich uczucia, jednak nikt nie odważył się powiedzieć im tego wprost....
Pewnego dnia dziewczyna poznała przystojnego chłopaka i zakochała się w nim po uszy. Kiedy okazało się, że chłopak odwzajemnia jej uczucia, była wniebowzięta. Pierwszą osobą, do której pobiegła z informacją o wspaniałym uczuciu, był jej najlepszy przyjaciel. Tego wieczoru oboje upili się do nieprzytomności, ciesząc się bardzo ze szczęścia dziewczyny. Dziewczyna związała się z obiektem swoich uczuć. Początkowo spotykała się z nim na randkach, wkrótce jednak przeprowadziła się do niego. Jej chłopak był szefem dużej, prywatnej firmy i zarabiał ogromne pieniądze. Od momentu, kiedy przeprowadziła się do niego, próbował ją przekonać, żeby rzuciła studia i marzenia o własnej karierze zawodowej, ponieważ on będzie w stanie doskonale utrzymać ich oboje. Początkowo dziewczyna miała duże opory. Również jej rodzice wyraźnie sprzeciwiali się takiemu rozwiązaniu, ostrzegając dziewczynę przed jej ukochanym. Jednak chłopak bardzo nalegał a zakochana po uszy dziewczyna w końcu mu uległa. Przez kilka następnych miesięcy żyli razem pod jednym dachem. On bywał głównie w pracy, wracając do domu wieczorami lub w nocy. Ona natomiast pomagała mu w utrzymaniu mieszkania w porządku, na czym spędzała większość czasu. Taki układ jej się podobał, ponieważ miała wszystko, czego w życiu potrzebowała. Czasem tylko budził się w niej stłumiony żal, że nie kontynuowała nauki na studiach i nie osiągnęła do tej pory nic w życiu. Jednak najważniejsza była dla niej miłość, której jej nie brakowało. Po kilku miesiącach życia we dwoje postanowiła przejąć inicjatywę i zaproponowała swojemu ukochanemu ślub. Chłopak był z tego powodu bardzo szczęśliwy. Dla swojej przyszłej żony miał jednak jeden, podstawowy (jak się wyraził) warunek: zerwanie wszystkich dotychczasowych kontaktów z ludźmi i zaprzestanie nawiązywania nowych. Twierdził, że jego żona powinna należeć tylko do niego i tylko tak wyobraża on sobie ich małżeństwo. Dziewczyna była w ogromnym szoku, jednak zachowała zimną krew. Stwierdziła, że w tym wypadku nie wyobraża sobie dalej ich związku. Powiedziała, że go kocha, ale nie zamierza poświęcać wszystkiego dla jego zachcianek. Chłopak zaśmiał się jej w twarz. Powiedział jej, że nie oczekiwał takiej reakcji po kobiecie, która już i tak przegrała dla niego całe swoje życie. Stwierdził, że jeżeli teraz od niego odejdzie, niechybnie wyląduje na bruku i chociażby z tego powodu powinna potraktować jego warunek małżeński jako “akt miłosierdzia”. Dziewczyna mało nie wyszła z siebie, kiedy usłyszała te słowa. Postanowiła już nic więcej nie mówić, tylko odwróciła się na pięcie i pozostawiła na zawsze niedoszłego męża...
Po tym zimnym prysznicu, jaki zapewnił jej były chłopak, dziewczyna szukała wsparcia u swoich rodziców. Oni jednak stwierdzili, że nie zamierzają jej pomóc, ponieważ ona wcześniej nie posłuchała ich sprzeciwów i ostrzeżeń odnośnie tamtego chłopaka. Pomimo błagań dziewczyny powiedzieli jej, że ona podjęła decyzję o swoim życiu już dawno temu, czym odsunęła się od nich zbyt mocno. Załamana dziewczyna postanowiła poszukać wsparcia u swojej ostatniej ostoi: u jej najlepszego przyjaciela. Kiedy zapukała do jego drzwi, była już późna noc. Mimo wszystko przyjaciel przyjął ją do siebie. Pozwolił jej u siebie zamieszkać, nie stawiając przy tym żadnych warunków. Bardzo ją tym zadziwił i ujął. Tym bardziej stwierdziła, że musi zrobić coś ze swoim życiem chociażby tylko po to, żeby móc odwdzięczyć się w przyszłości swojemu przyjacielowi. Wkrótce wróciła na studia i znalazła sobie pracę. Nawet wtedy, kiedy stanęła na nogi i zaczęła radzić sobie w życiu, przyjaciel nie miał wobec niej żadnych oczekiwań. Pewnego dnia postanowiła poruszyć w jego obecności temat, który od dawna bardzo ją dręczył.
- Słuchaj. Dlaczego ktoś tak wyjątkowy i wspaniały jak ty nie znalazł sobie nigdy dziewczyny?- zapytała
- Ponieważ wszystkie dziewczyny świata wiedzą, że w moim sercu jest miejsce tylko dla jednej- odparł.
- Hmmm... to dziwne, bo ja akurat o tym nie wiedziałam. Kto jest tą szczęściarą?
Jedyną odpowiedzią na jej pytanie była głucha cisza i głębokie spojrzenie w oczy...

Prawdziwa przyjaźń (opowiadanie)



Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, będę tutaj publikował między innymi moje krótkie opowiadania. Nadeszła pora na pierwszą taką publikację.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
- Czy to cię podnieca?- zapytała go wprost, patrząc w jego coraz bardziej rozbawione oczy. Dziwiło go to pytanie, ponieważ nigdy nie traktował swoich zachowań jako aktu seksualnego. Rzeczywiście dla przeciętnego człowieka były one co najmniej niepokojące i nadawały się do głębokiej analizy psychologicznej, ale pierwszy raz ktoś wysnuł wobec niego tak dziwaczną hipotezę...
Marek był typem człowieka, który bez przerwy narzeka na siebie i na otaczający go świat. Nie zmieniło się to u niego praktycznie od wczesnego dzieciństwa. Stale był w złym humorze, cały czas coś go denerwowało. Najbardziej martwił go zaś fakt, że nie ma żadnych przyjaciół i dziewczyny. Od lat powtarzał sobie i innym, że kiedyś było mu lepiej. Od lat kolejne wspomnienia z przeszłości były dla niego czymś lepszym od sytuacji obecnej. Potrafił godzinami przekonywać ludzi, jak mu z tym źle i przykro, czym wzbudzał litość u części ludzi i natychmiastową ucieczkę innych. Czuł, że jest przykry dla otaczającego go świata. Widział w sobie wampira- wysysacza ludzkich emocji, którego dusza zaopatrzona w długie, wilcze kły tylko czekała, by ugryźć kogoś w jego najczulsze punkty. Wiedział jednak, że nigdy się nie zmieni. Powtarzał sobie, że on już po prostu tak ma. W pewnym momencie zaczęło mu się to nawet podobać, nigdy jednak jego zachowanie nie wzbudzało w nim podniecenia...
Często chadzał do pubów po to, aby "się upodlić", czyli upić się do nieprzytomności i z każdym piwem wpadać w stan coraz większego smutku. Wtedy to odczuwał największy bezsens swojej egzystencji. Wtedy też jego opowieści o swoim marnym losie były jego zdaniem najpiękniejsze. Naturalnie nie lubił pić sam. Znajdował sobie towarzystwo, które wpadało w taki sam smutek jak on, słuchając jego przykrych opowieści. Zawsze znalazła się choć jedna osoba, której współczucie nie pozwalało odmówić towarzystwa biednemu, smutnemu człowiekowi. Podobało mu się, kiedy ktoś odczuwał razem z nim jego cierpienia. Tym chętniej zabierał się do pisania wierszy, w których opisywał swoje obecne stany emocjonalne oraz pragnienie powrotu do dawno minionej, dziecinnej beztroski. Następnie pokazywał je ludziom, którzy wzdychali czytając tak piękną i romantyczną poezję. Wiedział doskonale jak wzbudzić w ludziach litość, która dodawała mu energii, by dalej kroczyć przez życie i (chyba) nie zwariować totalnie. Czasem tylko ludzie reagowali na niego, jak na obłąkańca, czym bardzo go drażnili. Przyzwyczaił się jednak do tego na tyle, by nie reagować zbyt porywczo...
Zawsze uważał, że prędzej pójdzie do szpitala psychiatrycznego, niż zmieni się w normalną, radosną osobę. "Ludzie się nie zmieniają, nigdy"- powtarzał sobie w duchu...

Marny człowiek (opowiadanie)