Jacek zawsze uważał, że najłatwiej jest być grzesznikiem wśród ludzi świętych. Właśnie dlatego kiedyś został ministrantem. Zawsze pociągało go to, co grzeszne, a w kościele zawsze znajdował najwięcej pokus do grzechu. Z perspektywy czasu uznał, że w jego wypadku najciemniej zawsze było pod krzyżem…
Kiedy dostał propozycję od szkolnego katechety, żeby zostać ministrantem, nie miał żadnych oporów. W kościele wyrobił sobie opinię osoby pobożnej, bogobojnej, niemalże świętej. Według księży i zakonnic byłem idealnym kandydatem na księdza. Nikt inny nie nadawałby się ta dobrze do tej funkcji, jak on. Nic nie mogło zmienić tej wspaniałej opinii o nim, nawet pogłoski, jakie czasami dochodziły do kogoś o jego grzesznym życiu. W końcu „on jest święty”, a w towarzystwie takich ludzi zawsze znajdzie się jakaś zazdrosna osoba. Opinia świętego pozwalała mu działać w niemal pełnej konspiracji. Zawsze znalazło się jakieś wino mszalne do wypicia z kolegami spoza kościoła lub jakieś pieniądze z datków na tacę do kradzieży. Często wzbogacał się również na kolędach, wynosząc z prywatnych domów różne, mniejsze lub większe fanty. Chętnie wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję. Przeważnie nikt nawet nie sprawdzał, czy wszystko się zgadza. Zakonnice nie miały żadnych oporów, aby zostawiać pod opieką tak wspaniałego człowieka zakrystię razem ze wszystkimi jej dobrami. Nikt też nie przypuszczał, że w trakcie wizyty duszpasterskiej mogłoby dochodzić do jakichkolwiek kradzieży. Jednak nawet wtedy, kiedy ktoś coś zauważył, Jacek był ostatnim możliwym podejrzanym. Jego świętoszkowate zachowanie na pokaz, czyli ciągłe chodzenie ze złączonymi dłońmi, częste klęczenie pod krzyżem, ciągłe „modlitwy” w kościele, było doskonałą zasłoną dymną. Dziwiła go wielka naiwność ludzi wierzących. Ufność, że Jacek jest święty, nie zgasła u nich nigdy w czasie jego obecności w kościele. Uznawał jednak, że naiwność jest niezbywalną częścią wiary, której trudno byłoby się pozbyć bez ostatecznych dowodów jego winy. W każdym razie on, jako niewierzący, nigdy nie miał problemów z przesadną ufnością wobec ludzi...
Jednak z biegiem czasu Jacek był coraz bardziej zmęczony udawaniem świętoszka, którym nigdy nie był. Chciał być prawdziwym sobą na całego, zakosztować grzechu bez obawy o dekonspirację. Poza tym męczyło go już granie przed ludźmi kogoś, kim nie jest. Nigdy nie chciał być aktorem na dłuższą metę. Dlatego pewnego dnia odszedł z kościoła bez słowa. Zaskoczył w ten sposób wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy kiedyś przepowiadali mu, że zostanie księdzem. Jednak wszystkie pytania o powody swojego odejścia zbywał milczeniem. Całkowicie odsunął się od ludzi kościoła, żeby uniknąć dalszych natrętnych pytań.
Upadły ministrant (opowiadanie)
Jacek zawsze uważał, że najłatwiej jest być grzesznikiem wśród ludzi świętych. Właśnie dlatego kiedyś został ministrantem. Zawsze pociągało go to, co grzeszne, a w kościele zawsze znajdował najwięcej pokus do grzechu. Z perspektywy czasu uznał, że w jego wypadku najciemniej zawsze było pod krzyżem…
Kiedy dostał propozycję od szkolnego katechety, żeby zostać ministrantem, nie miał żadnych oporów. W kościele wyrobił sobie opinię osoby pobożnej, bogobojnej, niemalże świętej. Według księży i zakonnic byłem idealnym kandydatem na księdza. Nikt inny nie nadawałby się ta dobrze do tej funkcji, jak on. Nic nie mogło zmienić tej wspaniałej opinii o nim, nawet pogłoski, jakie czasami dochodziły do kogoś o jego grzesznym życiu. W końcu „on jest święty”, a w towarzystwie takich ludzi zawsze znajdzie się jakaś zazdrosna osoba. Opinia świętego pozwalała mu działać w niemal pełnej konspiracji. Zawsze znalazło się jakieś wino mszalne do wypicia z kolegami spoza kościoła lub jakieś pieniądze z datków na tacę do kradzieży. Często wzbogacał się również na kolędach, wynosząc z prywatnych domów różne, mniejsze lub większe fanty. Chętnie wykorzystywał każdą nadarzającą się okazję. Przeważnie nikt nawet nie sprawdzał, czy wszystko się zgadza. Zakonnice nie miały żadnych oporów, aby zostawiać pod opieką tak wspaniałego człowieka zakrystię razem ze wszystkimi jej dobrami. Nikt też nie przypuszczał, że w trakcie wizyty duszpasterskiej mogłoby dochodzić do jakichkolwiek kradzieży. Jednak nawet wtedy, kiedy ktoś coś zauważył, Jacek był ostatnim możliwym podejrzanym. Jego świętoszkowate zachowanie na pokaz, czyli ciągłe chodzenie ze złączonymi dłońmi, częste klęczenie pod krzyżem, ciągłe „modlitwy” w kościele, było doskonałą zasłoną dymną. Dziwiła go wielka naiwność ludzi wierzących. Ufność, że Jacek jest święty, nie zgasła u nich nigdy w czasie jego obecności w kościele. Uznawał jednak, że naiwność jest niezbywalną częścią wiary, której trudno byłoby się pozbyć bez ostatecznych dowodów jego winy. W każdym razie on, jako niewierzący, nigdy nie miał problemów z przesadną ufnością wobec ludzi...
Jednak z biegiem czasu Jacek był coraz bardziej zmęczony udawaniem świętoszka, którym nigdy nie był. Chciał być prawdziwym sobą na całego, zakosztować grzechu bez obawy o dekonspirację. Poza tym męczyło go już granie przed ludźmi kogoś, kim nie jest. Nigdy nie chciał być aktorem na dłuższą metę. Dlatego pewnego dnia odszedł z kościoła bez słowa. Zaskoczył w ten sposób wielu ludzi, zwłaszcza tych, którzy kiedyś przepowiadali mu, że zostanie księdzem. Jednak wszystkie pytania o powody swojego odejścia zbywał milczeniem. Całkowicie odsunął się od ludzi kościoła, żeby uniknąć dalszych natrętnych pytań.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Witaj. Mam wrażenie, że takich ministrantów jest więcej.
OdpowiedzUsuńPaczucha to pisze
OdpowiedzUsuń@Paczucha Takich ministrantów jest bardzo dużo. I nie tylko ministrantów. W kościele jest dużo brudu, którego prawie nikt nie chce sprzątać.A ci, którzy próbują, zbyt często są uciszani.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Autor
Najciemniej jest pod latarnią. Stara prawda i cały czas się sprawdza. Ludzie są tylko ( a nie aż) ludźmi. Są wśród nich prawdziwi księża z powołania, ale prawo kanoniczne jest zbyt skamieniałe i nie pozwala na zbyt wolne myśli. Takich najczęściej szybko odsuwa się od posługi. A mówi się że Bóg stworzył nas na wzór i podobieństwo swoje i dał nam rozum. Moim zdaniem, zaznaczam moim takie twierdzenie jest obrazą dla Stwórcy kimkolwiek on jest. Bo że jest, to pewne ale już jak wygląda to tylko nasza wyobraźnia. Świat jest za mądrze zorganizowany aby mógł być efektem jakiegoś zwykłego wybuchu. Nie chcę rozwodzić się na ten temat za bardzo, bo to nie moje podwórko, ale szanuję i to bardzo tych, którzy święcie wierzą i są prawdziwymi, uczciwymi wierzącymi ale takich jest niestety niewielu większość i to olbrzymia jest jak ten fałszywy ministrant. Przepraszam tych, których uraziłem ale tak właśnie myślę i mam dużo więcej powodów aby tak myśleć. Może kiedyś coś o tym napiszę. Pozdrawiam serdecznie……………….
OdpowiedzUsuńLudzie zawsze wykorzystywali i niszczyli wielkie idee tworzone przez innych. Nie ma tu specjalnej różnicy pomiędzy różnymi światopoglądami, religiami czy doktrynami politycznymi. W teorii większość takich idei wygląda bardzo pięknie, dopóki do ich realizacji nie zabiorą się konkretni ludzie. Prędzej czy później zawsze do głosu dojdą ci, u których chęć zysku czy żądza władzy przeważa nad wiarą w chwalebność swojej idei. Być może dlatego wielu ludziom w dzisiejszych czasach trudno jest uwierzyć w cokolwiek. Kiedy się widzi, do jakiego szamba ludzie doprowadzają w praktyce, łatwo stracić wiarę w jakiekolwiek idee.
UsuńJa tu widzę przede wszystkim łatwość z jaką ulegamy pozorom. Już samo stwierdzenie, że ktoś jest ministrantem jest rodzajem komunikatu, że jest to osoba godna zaufania. Najczęściej tak jest, jednak jak pokazuje opowiadanie każda reguła ma wyjątki. Pomijam fakt, że w dzisiejszych czasach, kiedy instytucja kościoła traci swój autorytet nawet bycie osobą duchowną nie jest gwarantem jej przyzwoitości. Złości mnie cynizm tego człowieka, cynizm z jakim wykorzystał zaufanie jakim go ślepo obdarzano oraz cynizm z jakim odszedł. Odwagi, żeby się zdemaskować nie miał,jednak odwaga idzie w parze z przyzwoitością, której przecież także w nim nie było.
OdpowiedzUsuńTam, gdzie jest jakaś popularna idea, zawsze znajdą się cyniczni ludzie, którzy zrobią wszystko, aby ją wykorzystać do swoich celów. A to niestety niszczy takie idee. Jak już wspomniałaś, kościół w ostatnich latach nie cieszy się zbyt dobrym autorytetem. W dużej mierze właśnie przez takich cynicznych ludzi. Ministrant z mojego opowiadania miał chociaż odwagę, aby odejść. Ilu jest takich, którzy nigdy nie odejdą z kościoła, bo wolą wykorzystać swój udział w nim ponad wszystkie granice przyzwoitości?
Usuń